Dobry aktor zagra i łajdaka, i świętego. Bywa przecież tak, że etatowy, ekranowy bądź sceniczny „obwieś” niespodziewanie obsadzony w roli człowieka wybitnego, szlachetnego gra tak, że wzruszamy się i wpadamy w zachwyt. Znane są jednak i takie przypadki, że po rolach świętych, zagranych w sposób przejmujący i nad wyraz wymowny, ten czy ów aktor lub aktorka „rzucają się” w wir ról mało ambitnych, wręcz prymitywnych, by ich ktoś nie „zaszufladkował w roli świętych”.
To zawsze jest kwestia wolnego wyboru, bo nikt aktorowi nie odmawia prawa do przyjmowania ról, nawet gdyby chciał zagrać małpę czy nogę stołową. Ale to także kwestia wrażliwości i poczucia własnej wartości. Bo rzeczywiście aktor, a tym bardziej aktor wybitny, zagra wszystko, tylko czy... wszystko zagrać musi?
Dlatego zastanawiam się, po co aktorowi o niekwestionowanym dorobku artystycznym, z wieloma wybitnymi rolami na koncie, by wymienić rolę księcia Jeremiego Wiśniowieckiego z filmu „Ogniem i mieczem”, a zwłaszcza rolę kard. Stefana Wyszyńskiego z dramatu biograficznego „Prymas. Trzy lata z tysiąca” – po co takiemu aktorowi udział w jakimś „Pożarze...”, nawet gdy gra tam Donalda Trumpa?
Pomóż w rozwoju naszego portalu