Angielski filozof John Stuart Mill (1806-73) sformułował odwieczny problem o współistnieniu zła i Boga w następujący sposób: Jeśli Bóg jest wszechmogący, wszechwiedzący i dobry, to zło nie powinno istnieć, gdyż wiedząc o nim w swej wszechwiedzy i nie zgadzając się na nie w swej dobroci, Bóg powinien mu zapobiec swą wszechmocą.
O cierpieniu Mill pisał z własnego doświadczenia. Był wychowany tylko i wyłącznie przez ojca, który izolował go całkowicie od świata. Gdy John miał siedemnaście lat, ojciec zatrudnił go w India House – urzędzie londyńskim odpowiedzialnym za kontakty z Indiami i tam nieustannie nadzorował jego pracę. Śledził każdy ruch syna. Wciąż go kontrolował i poprawiał. Nic dziwnego, że w wieku dwudziestu jeden lat John przeżył załamanie nerwowe, z którego wydobyła go niejaka Harriet Taylor. Mógł ją poślubić dopiero po śmierci jej męża w 1851 r. Związek z Harriet umocnił na tyle młodego adepta filozofii, że przynajmniej częściowo udało mu się uwolnić od destrukcyjnego wpływu ojca. Nigdy jednak nie uwolnił się od pytania o zło świata – zło, którego doświadczał, i pytania o dobroć Boga – dobroć, w którą chciał wierzyć.
„Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony” (J 3,17). Nie wiadomo, czy relacja z ojcem, przez którego John latami czuł się potępiany, rzutowała na jego obraz Boga. Wiadomo jednak, że niebiański Ojciec ma jedno, największe marzenie: aby każdy został zbawiony.
Pomóż w rozwoju naszego portalu