Co jest dziś największym problemem polskiej sceny publicznej, polskiej polityki? Jest nim po prostu brak poczucia wstydu! Tak rozluźniono wymagania wobec uczestników tego, co ma publiczne znaczenie, że coraz większa liczba osób biorących udział w tej grze uważa, iż nie obowiązują ich już „staroświeckie” kanony.
Wielką rolę w rozluźnieniu tego tradycyjnego gorsetu zasad odgrywają tu postkomunistyczne media. To właśnie „Gazeta Wyborcza” i TVN od dawna lansowały taki model myślenia i wartościowania, według którego nic nie jest czarne lub białe. Donosicielstwo ma swoje głębokie i tragiczne uzasadnienie, kolaboracja z zaborcami przedstawiana bywała – przez te media – jako wyraz realizmu i rozsądku. Naruszono bezapelacyjne kanony przyzwoitości, okazało się, że wolno było publicznie kłamać, publicznie i brutalnie obrażać kobiety, używać mowy z głębokiego bolszewickiego rynsztoka.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Komuniści, kolaboranci i zdrajcy, którzy – dzięki umowom „okrągłego stołu” – suchą i uprzywilejowaną stopą przeszli z PRL do Trzeciej Rzeczypospolitej, kiedy tylko zdobyli decydujący wpływ na media, zaczęli ośmieszać polski patriotyzm, wierność zasadom, niezłomność. To wszystko przedstawiane było w czerwonych mediach jako zwykłe „frajerstwo” i „oszołomstwo”. Upowszechniano postawy i kariery, których wzorcami byli dawni agenci komunistycznej bezpieki, ludzie wysługujący się przez długie lata Moskwie.
Udowodniono, że prezydentem Polski może zostać prymitywny agent komunistycznej Służby Bezpieczeństwa czy wręcz pozbawiony jakiegokolwiek wstydu alkoholik i dawny komunistyczny aparatczyk. Karierę w mediach i życiu publicznym robiły osoby, które znane były z braku poszanowania polskiej tradycji i wrażliwości. W kulturze lansowano postawy negowania wszystkiego, co stanowiło kościec moralny Polski niepodległej. Prymitywna prowokacja obrażająca katolików natychmiast była nagradzana prestiżowymi nagrodami.
Przez ponad 20 lat trwania tzw. niepodległości Polacy poddawani byli intensywnej pedagogice wstydu, musieli przepraszać za nie swoje winy i bić się w piersi za „historyczne upadki”. Młodzież wychowywano w przekonaniu, że nic dobrego z Polski nie może się wywodzić. Edukacja skupiła się na pielęgnowaniu „polskiego kompleksu” i marzeniu, aby wyrwać się z polskiego zaścianka. Lansowano postawy, które nacechowane były kompromitującą uniżonością wobec Berlina, Moskwy czy Brukseli, a każdy przejaw myślenia niepodległego i nastawionego na polskie interesy był piętnowany jako oznaka ksenofobii i zaściankowej mentalności. Ta – śmiertelna w swoich skutkach – choroba naszego życia publicznego utrzymywała się do 2015 r. i pozostawiła po sobie trwałe piętno w kształtowaniu standardów naszego publicznego życia.
Reklama
Diagnoza: podstawowym problemem naszej polityki i publicznej dyskusji jest brak wstydu – ciągle może wydawać się szokująca wielu dzisiejszym celebrytom. W tym kontekście łatwo jest zrozumieć fakt, że przywracanie prawdy o polskich Żołnierzach Niezłomnych – bohaterach wojny z komunistyczną okupacją po 1945 r. – napotykało tak zorganizowany opór ze strony środowisk byłych komunistów i ich nowych sprzymierzeńców.
Postawę przymusowego zaniżania standardów najlepiej wyraził sam gen. Wojciech Jaruzelski (mówił to w kontekście oceny działalności płk. Ryszarda Kuklińskiego, ale można tę „maksymę” rozszerzyć także na postawę dawnych sług Moskwy wobec antykomunistycznego podziemia niepodległościowego): – Jeśli oni byli bohaterami, to wynika z tego, że my byliśmy zdrajcami, a do tego przecież dopuścić nie można!
Dzięki odsłonięciu prawdy o Żołnierzach Wyklętych, dzięki akcji przywracania ich losów do świadomości polskich obywateli, do naszego życia publicznego wreszcie wdarł się snop ożywczego światła. Dzięki Żołnierzom Niezłomnym możemy dziś – we właściwych proporcjach – spojrzeć na postawy notorycznych reformatorów socjalizmu, kapusiów, którzy przez długi czas uchodzili za autorytety publiczne, oraz tych wszystkich, którzy – w imię realizmu – postanowili dogadać się z komunistami. Niezłomni ginęli, bo odmawiali zgody na uczestniczenie w sowieckiej okupacji naszego kraju. Odmowa wobec silniejszego, beznadziejna walka do końca, wybór nieuchronnej śmierci zamiast kompromisu wobec najeźdźców. Jak bardzo takie postawy ustawiają we właściwych proporcjach wykręty pokolenia tych, którzy w imię „ratowania gatunku”, „wallenrodyzmu” czy też zwykłego: „bo przecież inaczej nie dało się tu żyć” szli na daleko idącą kolaborację z Sowietami i ich polskimi sługami.
Reklama
Czy w kontekście tragicznych losów Niezłomnych da się jeszcze uzasadniać bajanie o „heglowskim ukąszeniu”, „współpracy w imię wyższych interesów” czy też bredzenie o reformowaniu narzuconego przez Józefa Stalina „socjalizmu”? Przecież w świetle losów polskich żołnierzy, którzy do końca walczyli z sowieckimi najeźdźcami, „dokonania” Szczypiorskich, Woroszylskich, Kuroniów i Michników nie wytrzymują żadnej krytyki!
Stąd właśnie wynikało serdeczne porozumienie między komunistami i ich kolaborantami ze strony solidarnościowej, że Żołnierze Niezłomni na zawsze mają leżeć w grobach bandytów, których będzie pokrywała brudna sadza niepamięci i pogardy. To nie Niezłomni mieli pisać najnowszą historię – im odebrano życie i możliwość publicznego istnienia. O nich mieli wyrokować kolaboranci i ich dzieci. Stąd dziś bierze się wściekłość Michników, Holland, Komarów, Lisów i całej reszty, gdy polskiej pamięci przywraca się nazwiska i pseudonimy zabitych w nierównej wojnie o wolność polskich żołnierzy.
III RP – na cały okres swojego kalekiego istnienia – wprowadziła do naszego życia standardy, w myśl których polityk mógł bezkarnie kłamać, byleby tylko nie został złapany na ewidentnym przestępstwie. A nawet gdy jego przestępstwo – tak jak posłanki PO Sawickiej – zostało pokazane całej Polsce, to i tak wykonano wokół niego spektakl wymiaru sprawiedliwości, dzięki któremu został uniewinniony. Skazani sądownie zostali natomiast ludzie, którzy wykryli jego przekupność i korupcję.
Reklama
Systematycznie oduczano nas zadawania pytań o pochodzenie bajońskich majątków polskich polityków. Mogli oni bezkarnie łamać dawane przez siebie publicznie przyrzeczenia (cała kariera Donalda Tuska dowodnie o tym przekonuje, wszak jeszcze na tydzień przed swoim mianowaniem na europejski stołek zarzekał się, że nie ma zamiaru porzucić funkcji polskiego premiera). Premier Ewa Kopacz, jeszcze jako minister zdrowia, autorytatywnie, z sejmowej mównicy, zapewniała, że była świadkiem, jak na polu smoleńskiej katastrofy wykonano poszukiwania „na metr w głąb ziemi”, później jej zapewnienia okazały się wierutnym kłamstwem, nie przeszkodziło jej to jednak pełnić funkcji premiera RP. Publicznie i wielokrotnie kłamał Lech Wałęsa, przedstawiany jako „ikona niepodległej Polski”, kłamał i publicznie upijał się Aleksander Kwaśniewski.
Przez długie lata tego typu „występy” nie szkodziły żadnej z publicznych postaci. Wręcz przeciwnie – jak w mentalności gangu – im bardziej ktoś się ubabrał, tym większe spotykały go splendory.
Brak odpowiedzialności za afery, przyzwolenie na bogacenie się za wszelką cenę, akceptacja dla rozkradania publicznego majątku przybrały już takie rozmiary, że zaczęło to zagrażać bytowym podstawom istnienia polskiego narodu. Wskaźniki demograficzne były na najgorszym od wojny poziomie, emigracja młodych ludzi sprawiła, że polskie miasteczka i wsie zaczęły się gwałtownie wyludniać. Korupcja sięgnęła monstrualnego poziomu, a wykorzystywanie służb specjalnych do załatwiania prywatnych interesów stało się powszechnym standardem polskiego życia publicznego. Na liderów biznesu lansowano osoby, które swój majątek zdobywały jedynie dzięki powiązaniom z komunistycznymi służbami specjalnymi. Tak, właśnie poczucie bezwstydu i bezkarności wielkich przestępców doprowadziły Polskę do stanu, w którym odbudowę jej niepodległości trzeba zaczynać od podstaw.