Johna Housemana, jednego z aktorów współpracujących z Alfredem Hitchcockiem, ostrzegano przed reżyserem. – Nikt mnie nie przygotował na spotkanie z człowiekiem nadwrażliwym, naznaczonym przez katolickie wychowanie i poranionym przez ustrój społeczny, przeciw któremu nieustannie się buntował, a który sprawiał, że albo był podejrzliwy i lękliwy, albo pokorny i usłużny – mówił potem aktor. To jedna z wielu rozbieżnych opinii na temat Alfreda Hitchcocka, ale o takim mniej więcej Hitchcocku opowiada książka Petera Ackroyda, znanego brytyjskiego pisarza i krytyka literackiego. Mniej więcej, bo Ackroyd, ukrywając sympatię do reżysera w kostiumie obiektywności, wskazuje, że miał on specyficzne poczucie humoru, spory dystans do siebie i do otaczającej rzeczywistości, ale był też zakompleksiony, lękliwy i nastawiony pesymistycznie.
Hitchcock, pionier suspensu i thrillera psychologicznego, chyba najbardziej dumny był ze swojej umiejętności potęgowania napięcia. Pewnego razu na lotnisku w Paryżu podejrzliwy celnik, oglądając paszport Hitchcocka, w którym zapisano jako zawód – producent, zapytał: „A cóż też pan produkuje?”. „Strach” – odpowiedział reżyser. Wyprodukował go w ponad 50 filmach, w wielu sportretował psychotycznych zabójców. W jego wypadku sprawdza się banalna prawda, że to, jacy jesteśmy w wieku dojrzałym, jest dalszym ciągiem przeżyć z naszego dzieciństwa. Ackroyd sięga do dzieciństwa reżysera i pokazuje nam skutki wcześniejszych przeżyć. Hitchcock, mistrz żartu sytuacyjnego, nawet w chwilach wesołości pozostawał w głębi ducha ponurakiem. Codziennie tłukł filiżankę, żeby nie zapominać o kruchości życia.
Pomóż w rozwoju naszego portalu