Reklama

Kapitał społeczny od przedszkola

O polskiej edukacji i społecznych przyczynach katastrofy amerykańskiego promu kosmicznego z prof. Markiem Piotrowskim rozmawia Wiesława Lewandowska

Niedziela Ogólnopolska 15/2017, str. 36-37

Grzegorz Boguszewski

Dr hab. Marek Piotrowski, prof. ChAT

Dr hab. Marek Piotrowski, prof. ChAT

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

WIESŁAWA LEWANDOWSKA: – W III RP przyzwyczailiśmy się do szczególnego samozadowolenia z rosnącego poziomu wykształcenia Polaków, co rusz pojawiały się doniesienia o sukcesach polskich uczniów w międzynarodowych konkursach. Tymczasem Pan Profesor zawsze temu zaprzeczał, twierdząc, że polska szkoła coraz bardziej oddala się od idei „szkoły z klasą”. Rzeczywiście bardzo zła jest dotychczasowa spuścizna edukacyjna III RP?

PROF. MAREK PIOTROWSKI: – W dzisiejszym sporze o edukację jest bardzo wiele wątków, wiele bezsensownego zamętu, wiele niekompetencji. A najgorsze jest to, że wszelkie dyskusje w sposób absurdalny uważa się za grę polityczną. Do dziś nie rozumiem, dlaczego krytykowanie obowiązku szkolnego dla 6-latków oraz gimnazjów utożsamia się z poglądami prawicowymi.

– Dlaczego Pan Profesor krytykował te właśnie sztandarowe pomysły ulepszania edukacji?

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

– Dlatego, że nie były ugruntowane ani wiedzą pedagogiczną, ani psychologiczną, nie wynikały z badań. Ale przede wszystkim za to, że zabrakło w nich choćby prostej refleksji nad tym, że 6-latki po 3 latach znajdą się w 4. klasie, całkowicie – w większości szkół – niedostosowanej do potrzeb 9-latków.

– Jakie są tego skutki?

– U 9-latków rzuconych na taką głębszą wodę zazwyczaj pojawiają się kłopoty z nauką wynikające z tego właśnie niedostosowania, bardzo rzutujące na całą ich edukacyjną przyszłość.

– Dlaczego więc w innych krajach tego rodzaju rozwiązania dobrze się sprawdzają?

– Zdarza się to nawet w Polsce, np. w gminie Kwidzyn, w której gdyby nawet 5-latki poszły do szkoły, to dałyby sobie radę.

– Jakim cudem?

– Takim, że przeprowadzono tam lokalną reformę edukacji już na początku lat 90., polegającą na tym, że wszystkie dzieci w wieku 3 lat miały zapewnione miejsce w przedszkolach. Każdy pedagog to wie, że jeśli dziecko już w 3. roku życia znajdzie się w dobrym przedszkolu, to potem nawet kiepski system edukacji mu nie zaszkodzi. Dlaczego akurat w Kwidzynie się to udało? Najprawdopodobniej dlatego, że tamtejsza lokalna społeczność potrafiła i chciała odpowiednio współdziałać. Tam okazało się, jak bardzo cenne jest coś, co w socjologii nazywamy kapitałem społecznym.

– W swej rozprawie habilitacyjnej pt. „Od TQM do «żandarma», czyli pod prąd” podkreśla Pan wagę istnienia i tworzenia kapitału społecznego oraz jego wpływ na powodzenie każdego reformowania edukacji, na jakąkolwiek dobrą jej zmianę. Dlaczego?

– Wszystkie dobre reformy muszą się opierać na kapitale społecznym i zarazem go budować. Niestety, mimo deklaracji politycznych wszelkie dotychczasowe reformowanie edukacji w Polsce raczej niszczyło ten kapitał zamiast go tworzyć. W innych krajach ten kapitał społeczny jest bardzo wysoki – np. w Norwegii, Szwecji kilkakrotnie większy niż w Polsce i tam stanowi skuteczną zaporę przeciw złym pomysłom polityków. U nas poprzednia reforma edukacji ignorowała kapitał społeczny i w żaden sposób nie próbowała go budować, a nawet przyczyniła się do jego zaniku...

– Jakie mogą być konsekwencje tego zaniku?

– Szybko stają się one widoczne w różnych dziedzinach. Podważenie kapitału społecznego – pisze o tym Robert Putnam w książce „Samotna gra w kręgle” – doprowadziło np. do kryzysu amerykańskiej bankowości. Ale żeby nie popadać w czarnowidztwo, podam pewien przykład – także z Ameryki – pozytywnego działania kapitału społecznego. Gdy fizyka noblistę Richarda Feynmana poproszono o zbadanie przyczyn katastrofy kosmicznego wahadłowca Challenger w 1986 r., to zaczął swoje naukowe dochodzenie od przesiadywania w barze w siedzibie NASA i rozmów dosłownie ze wszystkimi; robił własne społeczne badania „fokusowe”. W amerykańskich archiwach internetowych znalazłem dokument autorstwa Feynmana o kapitale społecznym, z czasu, kiedy nie było jeszcze dobrej jego definicji! Feynman ubolewa w nim, że ludzie w NASA stracili do siebie zaufanie, przestali się spotykać, przestali dyskutować. W efekcie tego – mówi Feynman – Challenger musiał eksplodować. To dzięki rozmowom z ludźmi znakomity fizyk dotarł do wadliwej uszczelki, która była przyczyną katastrofy.

– Jak katastrofa amerykańskiego promu kosmicznego ma się do katastrofy polskiej edukacji, Panie Profesorze?

– To właśnie próbuję wyjaśnić w publikacji, która niebawem się ukaże. Dostrzegam mianowicie analogię pomiędzy tym, co stało się w programie kosmicznym Challenger, a tym, co się dzieje z polską edukacją. Z tą różnicą, że wszyscy w Polsce widzieli rozpad amerykańskiego promu kosmicznego, natomiast mało osób spostrzegło, że rozpada nam się cała polska edukacja. Przeciwnie – politycy chcieli pokazać, że jeżeli zrobią jakąś reformę w 2008-09 r., to już w 2012 r. będzie widoczny sukces na skalę światową... Tak się jednak nie stało.

– Chyba zaczęliśmy wtedy zauważać pierwsze złe skutki „unowocześnianej” edukacji...

– Jeszcze zanim opublikowano pierwsze wyniki międzynarodowego programu PISA, badającego umiejętności i wiedzę uczniów, którzy ukończyli 15. rok życia, w swojej książce pokazywałem, że w Polsce w 2012 r. mieliśmy totalny kryzys w nauczaniu matematyki; dziś połowa uczniów, przychodząc na egzamin do liceum, nie wie, o co jest pytana, zgaduje odpowiedzi. Można było to odkryć dopiero w 2012 r., gdyż wtedy Centralna Komisja Egzaminacyjna rozdzieliła egzamin z przyrody i egzamin z matematyki na dwa oddzielne arkusze testowe...

– W następnych latach nie było poprawy?

– Nadal, aż do dziś, 50 proc. 15-latków ma bardzo poważne kłopoty z matematyką, co świadczy o tym, że w gimnazjach traci czas. Należy tu zaznaczyć, że egzamin z matematyki nie jest trudny – 25 proc. gimnazjalistów zdaje go bardzo dobrze.

– Może politycy i edukatorzy po prostu założyli, że wystarczą okrojone programy nauczania – z matematyki, bo za trudna, z polskiego i historii, bo są niepotrzebnym balastem dla „nowoczesnego Europejczyka”?

– Nieszczęście polega na tym, że organizatorzy edukacji w Polsce chyba nigdy nie stawiali sobie zasadniczych pytań – nie tylko, czego uczyć, ale przede wszystkim, jak uczyć. Problem: „jak uczyć” musi zostać wreszcie podjęty, i to na wszystkich możliwych poziomach – chodzi o pobudzenie czynników społecznych, o budowanie kapitału społecznego. Wydaje się, że dobrym rozwiązaniem byłoby tworzenie rad oświatowych w gminach, powiatach, województwach. Być może zasadne byłoby reaktywowanie Komisji Edukacji Narodowej. Moim zdaniem, kierowanie edukacją wyłącznie z poziomu ministerstwa po prostu nigdy nie doprowadzi do pożądanych rezultatów.

– Jaka jest odpowiedź Pana Profesora na to zbyt rzadko zadawane pytanie: „jak uczyć?”?

– Tak, aby dzieci mogły jak najlepiej rozumieć świat. Pytanie: „jak uczyć?” jest dziś nawet ważniejsze niż pytanie, „czego uczyć?”.

– A może czas też pytać, „czego nie uczyć?”?

– Dobrze byłoby uczyć wszystkiego, ale to przecież niemożliwe... Moim zdaniem, nie powinno się uczyć programowania komputerowego już w pierwszych latach edukacji, bo ono raczej zamyka na realny świat, ogranicza rozwijanie wyobraźni, wrażliwości i może być w tak młodym wieku naprawdę niebezpieczne! Chciałbym, żeby dzieci były dobrze uczone przede wszystkim matematyki i przyrody...

– Dobrze, czyli skutecznie i pożytecznie, a zatem – jak?

– Chodzi tu nie tylko o ambitny program nauczania, ale przede wszystkim o jego mądre realizowanie. Do nauki przyrody wystarczy wprowadzić odpowiednią sekwencję badawczą, z miejscem na kapitał społeczny.

– Jak?

– Najprościej w świecie. Edukacyjne programy badawcze mogą być wykonywane w zespołach, a nawet z obecnością i udziałem rodziców w szkole. Jeżeli będziemy uczyć problemowo, to nagle szkoła samoistnie stanie się ośrodkiem tworzenia kapitału społecznego. Nie odkrywam tu Ameryki, choć to właśnie w Ameryce już sto lat temu takie myślenie o sensie edukacji zapoczątkował John Dewey, tworząc swą szkołę w Chicago, a w Europie – Maria Skłodowska-Curie, organizując przy Sorbonie tzw. spółdzielnię.

– Trudno się przestawić na takie myślenie, bo jak dotąd w polskiej szkole królowały testy, przedstawiane często jako symbol nowoczesnej, zachodniej edukacji... Testy – bezwzględnie do kosza?

Reklama

– Zwłaszcza te tzw. jednokrotnego wyboru. Z własnego doświadczenia wiem, że po rozwiązaniu takiego testu już po chwili nie pamiętałem, co zaznaczyłem i którą odpowiedź zgadywałem, a której nie...

– W ten sposób w „nowoczesnej” polskiej szkole liczy się nie nabywanie wiedzy, lecz zdany test, o którym można szybko zapomnieć...

– I, niestety, stwierdzamy dziś u tej ponoć dobrze wykształconej polskiej młodzieży rażącą nieumiejętność dostrzegania, stawiania i rozwiązywania problemów oraz niezdolność do pracy w zespołach – bo w polskiej edukacji dość skutecznie skasowano podejście doświadczalno-problemowe. A to prowadzi najprostszą drogą do tworzenia się społeczeństwa zdezorganizowanego, w którym wzajemne więzi, zaufanie przestają istnieć. Myślenie przestaje istnieć.

– Czy dobra reforma edukacji może temu zaradzić?

– Tak, jeżeli zlikwidujemy choćby kilka edukacyjnych „ślepych uliczek” i zacznie się pojawiać przestrzeń dla kapitału społecznego. Najwyższy czas, aby wydawszy pieniądze na kolejną naprawczą reformę edukacji, uzyskać wreszcie pożądane skutki społeczne i gospodarcze.

– Pan Profesor uparcie podkreśla, że dla osiągnięcia tych skutków kluczowe jest dobre nauczanie na ogół nielubianej przez uczniów matematyki i innych przedmiotów ścisłych. Dlaczego?

– Nielubianej, bo nie dość, że programowo okrojonej, to jeszcze bardzo źle uczonej. Dlatego dziś powinniśmy sobie bardzo konkretnie odpowiedzieć właśnie na pytanie, jak uczyć. Jak uczyć myślenia. Jeśli więc mówimy o prawie Archimedesa, to spróbujmy zafascynować uczniów także samą postacią Archimedesa, który nie tylko odkrył jedno z fundamentalnych praw fizyki, ale też sformułował moralne wymagania wobec badacza naukowca, przyczynił się do wzrostu obronności swego kraju... A zatem przy tej okazji – podczas lekcji fizyki – mówimy o wzorcach wychowawczych. Marzy mi się, aby na lekcji matematyki nasza młodzież dowiadywała się, jakimi ludźmi byli Banach, Ulam...

– Nauka historii na matematyce?

– A dlaczego by nie? To znakomita okazja, by mówić nie o historii politycznej, a o historii polskiej kultury, o której wiemy chyba najmniej...

– Dlaczego więc programy nauczania stronią od takiego podejścia? Jakby nikomu w Polsce – nawet po 1989 r. – nie zależało na naprawdę dobrej i gruntownej edukacji przyszłych pokoleń...

– Zapewniam, że potencjał ludzi zajmujących się pedagogiką, dydaktyką i psychologią jest w naszym kraju olbrzymi! Na uczelniach mamy wielu odpowiednio przygotowanych specjalistów.

– Dlaczego więc nie przekłada się to na edukacyjną praktykę?

– Dlatego właśnie, że nie ma tu pożądanego działania kapitału społecznego; większość edukacyjnych decyzji zapada na najwyższym, ministerialnym szczeblu, a wiele z nich powinno być domeną niższych społecznych organów, utworzonych z pomocą owych specjalistów po to, by mógł się toczyć otwarty, publiczny, ale konstruktywny spór. Uchroniłby nas on przed dziesiątkami błędów, które często popełniają – nawet w dobrej wierze – urzędnicy ministerstwa.

– Czyżby Pan Profesor głosił tezę, że w systemie polskiej edukacji zepsuto już tak wiele, że trudno będzie to naprawić, nawet reformą przeprowadzaną w najlepszej wierze?

– Wręcz przeciwnie, uważam, że naprawa jest możliwa, choć na jej pokoleniowe skutki trzeba będzie poczekać – jak to w edukacji – dość długo. Niestety, chyba zapomina się o tym, że teraz czeka nas przede wszystkim praca u podstaw, praca nad najprostszymi rozwiązaniami.

– Na przykład – jakimi?

– Gdy zakładamy ambitnie, że dzieci już od przedszkola mają się uczyć angielskiego, to zastanówmy się, jak ominąć barierę braku nauczycieli tego języka i nie traćmy kolejnych lat na ich szukanie. To przecież w Polsce wymyślono dobre sposoby realizacji tzw. wczesnej dwujęzyczności – rzecz polega na wykorzystaniu okazji do budowania kapitału społecznego, tym razem przez uczenie się języka razem z uczącą się go także panią przedszkolanką...

– W dzisiejszych polskich warunkach to chyba jednak niewykonalne, Panie Profesorze!

– To, że tak właśnie myślimy – że niczego nie da się zrobić – to właśnie efekt złej edukacji.

* * *

Dr hab. Marek Piotrowski, prof. ChAT
Fizyk i pedagog, doktor habilitowany nauk społecznych, były dyrektor Ośrodka Rozwoju Edukacji, profesor Wydziału Pedagogicznego Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w Warszawie (ChAT).

2017-04-05 09:55

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Jasna Góra: zaproszenie na uroczystość Królowej Polski

2024-04-29 12:48

[ TEMATY ]

Jasna Góra

uroczystość NMP Królowej Polski

Karol Porwich/Niedziela

Na Maryję jako tę, która jest doskonale wolną, bo doskonale kochającą, wolną od grzechu wskazuje o. Samuel Pacholski. Przeor Jasnej Góry zaprasza na uroczystość Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski 3 maja. Podkreśla, że Jasna Góra jest miejscem, które rodzi nas do wiary, daje nadzieję, uczy miłości, a o tym świadczą ścieżki wydeptane przez miliony pielgrzymów. Zachęca, by pozwolić się wprowadzać Maryi w przestrzeń, w której uczymy się ufać Bogu i „wierzymy, że w oparciu o tę ufność nie ma dla nas śmiertelnych zagrożeń, śmiertelnych zagrożeń dla naszej wolności”.

- Żyjemy w czasach, kiedy nasza wspólnota narodowa jest bardzo podzielona. Myślę, że główny kryzys to kryzys wiary, który dotyka tych, którzy nominalnie są chrześcijanami, są katolikami. To ten kryzys generuje wszystkie inne wątpliwości. Trudno, by ci, którzy nie przeżywają wiary Kościoła, nie widząc naszego świadectwa, byli przekonani do naszych, modne słowo, „projektów”. To jest ciągle wołanie o rozwój wiary, o odrodzenie moralne osobiste i społeczne, bo bez tego nie będziemy wiarygodni i przekonujący - zauważa przeor. Jak wyjaśnia, jedną z głównych intencji zanoszonych do Maryi Królowej Polski będzie modlitwa o pokój, o dobre decyzje dla światowych przywódców i „byśmy zawsze potrafili budować relacje, w których jesteśmy gotowi na dialog, także z tymi, których nie rozumiemy”.

CZYTAJ DALEJ

św. Katarzyna ze Sieny - współpatronka Europy

Niedziela Ogólnopolska 18/2000

W latach, w których żyła Katarzyna (1347-80), Europa, zrodzona na gruzach świętego Imperium Rzymskiego, przeżywała okres swej historii pełen mrocznych cieni. Wspólną cechą całego kontynentu był brak pokoju. Instytucje - na których bazowała poprzednio cywilizacja - Kościół i Cesarstwo przeżywały ciężki kryzys. Konsekwencje tego były wszędzie widoczne.
Katarzyna nie pozostała obojętna wobec zdarzeń swoich czasów. Angażowała się w pełni, nawet jeśli to wydawało się dziedziną działalności obcą kobiecie doby średniowiecza, w dodatku bardzo młodej i niewykształconej.
Życie wewnętrzne Katarzyny, jej żywa wiara, nadzieja i miłość dały jej oczy, aby widzieć, intuicję i inteligencję, aby rozumieć, energię, aby działać. Niepokoiły ją wojny, toczone przez różne państwa europejskie, zarówno te małe, na ziemi włoskiej, jak i inne, większe. Widziała ich przyczynę w osłabieniu wiary chrześcijańskiej i wartości ewangelicznych, zarówno wśród prostych ludzi, jak i wśród panujących. Był nią też brak wierności Kościołowi i wierności samego Kościoła swoim ideałom. Te dwie niewierności występowały wspólnie. Rzeczywiście, Papież, daleko od swojej siedziby rzymskiej - w Awinionie prowadził życie niezgodne z urzędem następcy Piotra; hierarchowie kościelni byli wybierani według kryteriów obcych świętości Kościoła; degradacja rozprzestrzeniała się od najwyższych szczytów na wszystkie poziomy życia.
Obserwując to, Katarzyna cierpiała bardzo i oddała do dyspozycji Kościoła wszystko, co miała i czym była... A kiedy przyszła jej godzina, umarła, potwierdzając, że ofiarowuje swoje życie za Kościół. Krótkie lata jej życia były całkowicie poświęcone tej sprawie.
Wiele podróżowała. Była obecna wszędzie tam, gdzie odczuwała, że Bóg ją posyła: w Awinionie, aby wzywać do pokoju między Papieżem a zbuntowaną przeciw niemu Florencją i aby być narzędziem Opatrzności i spowodować powrót Papieża do Rzymu; w różnych miastach Toskanii i całych Włoch, gdzie rozszerzała się jej sława i gdzie stale była wzywana jako rozjemczyni, ryzykowała nawet swoim życiem; w Rzymie, gdzie papież Urban VI pragnął zreformować Kościół, a spowodował jeszcze większe zło: schizmę zachodnią. A tam gdzie Katarzyna nie była obecna osobiście, przybywała przez swoich wysłanników i przez swoje listy.
Dla tej sienenki Europa była ziemią, gdzie - jak w ogrodzie - Kościół zapuścił swoje korzenie. "W tym ogrodzie żywią się wszyscy wierni chrześcijanie", którzy tam znajdują "przyjemny i smaczny owoc, czyli - słodkiego i dobrego Jezusa, którego Bóg dał świętemu Kościołowi jako Oblubieńca". Dlatego zapraszała chrześcijańskich książąt, aby " wspomóc tę oblubienicę obmytą we krwi Baranka", gdy tymczasem "dręczą ją i zasmucają wszyscy, zarówno chrześcijanie, jak i niewierni" (list nr 145 - do królowej węgierskiej Elżbiety, córki Władysława Łokietka i matki Ludwika Węgierskiego). A ponieważ pisała do kobiety, chciała poruszyć także jej wrażliwość, dodając: "a w takich sytuacjach powinno się okazać miłość". Z tą samą pasją Katarzyna zwracała się do innych głów państw europejskich: do Karola V, króla Francji, do księcia Ludwika Andegaweńskiego, do Ludwika Węgierskiego, króla Węgier i Polski (list 357) i in. Wzywała do zebrania wszystkich sił, aby zwrócić Europie tych czasów duszę chrześcijańską.
Do kondotiera Jana Aguto (list 140) pisała: "Wzajemne prześladowanie chrześcijan jest rzeczą wielce okrutną i nie powinniśmy tak dłużej robić. Trzeba natychmiast zaprzestać tej walki i porzucić nawet myśl o niej".
Szczególnie gorące są jej listy do papieży. Do Grzegorza XI (list 206) pisała, aby "z pomocą Bożej łaski stał się przyczyną i narzędziem uspokojenia całego świata". Zwracała się do niego słowami pełnymi zapału, wzywając go do powrotu do Rzymu: "Mówię ci, przybywaj, przybywaj, przybywaj i nie czekaj na czas, bo czas na ciebie nie czeka". "Ojcze święty, bądź człowiekiem odważnym, a nie bojaźliwym". "Ja też, biedna nędznica, nie mogę już dłużej czekać. Żyję, a wydaje mi się, że umieram, gdyż straszliwie cierpię na widok wielkiej obrazy Boga". "Przybywaj, gdyż mówię ci, że groźne wilki położą głowy na twoich kolanach jak łagodne baranki". Katarzyna nie miała jeszcze 30 lat, kiedy tak pisała!
Powrót Papieża z Awinionu do Rzymu miał oznaczać nowy sposób życia Papieża i jego Kurii, naśladowanie Chrystusa i Piotra, a więc odnowę Kościoła. Czekało też Papieża inne ważne zadanie: "W ogrodzie zaś posadź wonne kwiaty, czyli takich pasterzy i zarządców, którzy są prawdziwymi sługami Jezusa Chrystusa" - pisała. Miał więc "wyrzucić z ogrodu świętego Kościoła cuchnące kwiaty, śmierdzące nieczystością i zgnilizną", czyli usunąć z odpowiedzialnych stanowisk osoby niegodne. Katarzyna całą sobą pragnęła świętości Kościoła.
Apelowała do Papieża, aby pojednał kłócących się władców katolickich i skupił ich wokół jednego wspólnego celu, którym miało być użycie wszystkich sił dla upowszechniania wiary i prawdy. Katarzyna pisała do niego: "Ach, jakże cudownie byłoby ujrzeć lud chrześcijański, dający niewiernym sól wiary" (list 218, do Grzegorza XI). Poprawiwszy się, chrześcijanie mieliby ponieść wiarę niewiernym, jak oddział apostołów pod sztandarem świętego krzyża.
Umarła, nie osiągnąwszy wiele. Papież Grzegorz XI wrócił do Rzymu, ale po kilku miesiącach zmarł. Jego następca - Urban VI starał się o reformę, ale działał zbyt radykalnie. Jego przeciwnicy zbuntowali się i wybrali antypapieża. Zaczęła się schizma, która trwała wiele lat. Chrześcijanie nadal walczyli między sobą. Katarzyna umarła, podobna wiekiem (33 lata) i pozorną klęską do swego ukrzyżowanego Mistrza.

CZYTAJ DALEJ

To praca jest dla człowieka

2024-04-29 15:37

Magdalena Lewandowska

Do parafii na Nowym Dworze przybyły liczne poczty sztandarowe i przedstawiciele Dolnośląskiej Solidarności.

Do parafii na Nowym Dworze przybyły liczne poczty sztandarowe i przedstawiciele Dolnośląskiej Solidarności.

W parafii Opatrzności Bożej na Nowym Dworze we Wrocławiu modlono się w intencji ofiar wypadków przy pracy.

Eucharystii, na którą licznie przybyły poczty sztandarowe i członkowie Solidarności, przewodniczył o. bp Jacek Kiciński. – Dzisiaj obchodzimy Światowy dzień bezpieczeństwa i ochrony zdrowia w pracy oraz Dzień pamięci ofiar wypadków przy pracy i chorób zawodowych. Cieszę się, że modlimy się razem z bp. Jackiem Kicińskim i przedstawicielami Dolnośląskiej Solidarności – mówił na początku Eucharystii ks. Krzysztof Hajdun, proboszcz parafii i diecezjalny duszpasterz ludzi pracy.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję