Pierwszy śnieg sparaliżował ruch drogowy w Warszawie. Z nieba padały duże płatki śniegu, a na ulicach samochody posuwały się do przodu wolniej niż piesi przedzierający się przez nieodśnieżone chodniki.
Dął tak silny wiatr, że pomimo ciepłych swetrów, zimowych kurtek, czapek i szalików dygotaliśmy z zimna, gdy wracaliśmy do domu z pracy, szkoły i przedszkola. Była dopiero szesnasta, ale wieczorne ciemności szczelnie otuliły już ulice. Do pokonania mieliśmy niedługi kawałek drogi, zaledwie ok. kilometra, lecz tego dnia wydawało nam się, że idziemy przez bezkresną, mroźną pustynię.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Jak łatwo się domyślić, humory zdecydowanie nam nie dopisywały. Niełatwo jest wykrzesać z siebie choć iskierkę radości czy życzliwości, gdy ostry wiatr wyciska z oczu łzy, policzki pieką, a palce drętwieją od mrozu, który jak co roku nadszedł zbyt wcześnie.
Myśleliśmy tylko o tym, by jak najprędzej znaleźć się w domu.
Naraz w pośpiechu postawiłam nieuważny krok. Plum! Moja stopa wylądowała w środku kałuży wypełnionej po brzegi lodowatą breją. Na ten dzień nie zapowiadano opadów śniegu, a tym bardziej ataku rozszalałej zimy, więc na nogach miałam jesienne botki za kostkę. Jęknęłam, czując, jak kostnieją mi palce.
– Nic się nie martw, mamuś – powiedział synek, wsunął swoją dłoń w moją i uścisnął ją krzepiąco. – Zaraz znajdziemy jakąś dobrą stronę tej sytuacji.
Reklama
Nie odpowiedziałam, siłą woli powstrzymując się, by nie dać upustu kłębiącym się we mnie negatywnym emocjom.
– Już wiem! Podziękujmy Bogu, że mamy dom! – wykrzyknął.
Nadal milczałam.
– I że mamy w sumie blisko do domu, i że mamy ciepło – kontynuował. – I że mamy tyle skarpet, i będziesz mogła zdjąć mokre i założyć suche.
– I mamy piciu – odezwał się głos z wózka, to córeczka postanowiła przyłączyć się do peanów brata.
– I pomidorową z makaronem.
– I kocyk.
– I budyń.
– I łóżeczko...
Dzieci wymieniały kolejne rzeczy, a przez ciemne chmury moich myśli zaczęło prześwitywać światło. Promień po promieniu – i po ciemności nie było już śladu.
– I za moje dzieci dziękuję Ci, Boże! – szepnęłam.
* * *
Maria Paszyńska
Pisarka, prawniczka, orientalistka, varsavianistka amator, prywatnie zakochana żona i chyba nie najgorsza matka dwójki dzieci