Rząd Prawa i Sprawiedliwości nie wszystkim się podoba, bo taka jest natura demokracji. Jednak jakość rządzenia można sprawdzić po tym, jak realizowane są obietnice wyborcze. – Gdzie te szuflady pełne ustaw, które PO, będąc w opozycji, miała czas stworzyć? Platforma jest nieprzygotowana do rządzenia – zgodnie twierdzili w 2008 r. przedstawiciele opozycji po 100 dniach pierwszego rządu Donalda Tuska. A jak wygląda na tym tle pierwsze 100 dni rządu Prawa i Sprawiedliwości?
Premier Beata Szydło nie zapomniała o swoich obietnicach wyborczych. W ciągu 100 dni udało się jej wprowadzić kilka sztandarowych zmian. Wystarczy spojrzeć w kalendarz, by zobaczyć, że już po 40 dniach 6-latki zostały uwolnione od przymusu pójścia do pierwszej klasy oraz że praca nad wprowadzeniem w życie programu „Rodzina 500+” zajęła rządowi 80 dni. Oczywiście, nie wszystkim projekty PiS przypadły do gustu. Nie zmienia to jednak faktu, że Beata Szydło stoi na czele jednego z najskuteczniej działających rządów ostatnich dwóch dekad.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Trudne początki
Reklama
Rząd PiS nie mógł liczyć na „miesiąc miodowy” i kredyt zaufania opozycji. Był krytykowany, jeszcze zanim się ukonstytuował. Najgorsze nadeszło jednak w pierwszym miesiącu władzy, gdy świeżo upieczeni ministrowie zajęli się rekonesansem w swoich resortach, a w Sejmie toczono ostry spór o Trybunał Konstytucyjny. Ustawa przygotowana przez Platformę Obywatelską i niekonstytucyjny wybór dodatkowych sędziów okazały się tykającą bombą z opóźnionym zapłonem. Politycy PiS-u we współpracy z prezydentem próbowali ratować sytuację. Odbywały się nocne posiedzenia Sejmu, powstały uchwały odwołujące sędziów i powołujące nowych. To wszystko sprawiło, że zwykli ludzie pogubili się w tym politycznym sporze, a napiętą sytuację wykorzystały niechętne Prawu i Sprawiedliwości media i opozycja.
To były najtrudniejsze dni obecnej władzy, bo przeciwnikom udało się zbudować narrację sugerującą, że PiS przeprowadza „zamach stanu”. Na fali rozhuśtanych nastrojów środowisko związane z „Gazetą Wyborczą” wyprowadziło kilkanaście tysięcy osób na ulice. Stało się więc coś, czego liderzy PiS-u nie przewidzieli.
W pierwszych tygodniach popełniono wiele błędów, przez które rząd oraz większość sejmowa znalazły się pod obstrzałem. To wówczas ujawnił się problem koordynacji polityki informacyjnej pomiędzy trzema ośrodkami władzy – prezydentem, premierem i tzw. Nowogrodzką, czyli siedzibą PiS-u. Zabrakło spójnych komunikatów, którymi można było wytłumaczyć zawiłości sporu o Trybunał i przekonywać do swoich racji. Efektem tych błędów były pierwsze demonstracje i powstanie Komitetu Obrony Demokracji. Dzięki temu środowisko związane z „Gazetą Wyborczą” może bojkotować niemal wszystkie strategiczne decyzje partii rządzącej. I choć pierwotny impet KOD-u wyhamował, to jednak w przestrzeni publicznej znów pojawiła się koniunktura, aby skutecznie straszyć PiS-em.
Reklama
Z jednej strony nawet część prawicowych publicystów wskazuje, że nie warto było aż tak ostro walczyć o Trybunał Konstytucyjny. Z drugiej – pojawiły się opinie chwalące polityczny „blitzkrieg”, dzięki któremu nowa władza zyskała strategiczne przyczółki, a teraz będzie mogła zająć się skutecznym rządzeniem.
Sukces normalności
Na przełomie grudnia i stycznia przegłosowano nową ustawę medialną, dzięki czemu minister skarbu mógł powołać nowych szefów Telewizji Polskiej oraz Polskiego Radia. I znów pojawiły się protesty KOD-u. Tym razem protestujący zostali jeszcze mocniej zmanipulowani przez „Gazetę Wyborczą”. O ile zawiła sytuacja z Trybunałem Konstytucyjnym może być osią sporu pomiędzy prawnikami i politykami, to jednak zmiany w TVP nie są czymś nadzwyczajnym. To, co zrobiła partia rządząca, wpisuje się w „tradycję” polskiej demokracji ostatnich 20 lat. Przynajmniej od 1995 r. każda zmiana władzy oznaczała wymianę szefostwa mediów publicznych. Trzeba również pamiętać, że TVP od kilku lat bezpardonowo atakowało PiS. Polacy wybrali tę partię na fali sprzeciwu wobec tego, co widzieli m.in. w telewizji publicznej. Tym samym społeczeństwo pokazało czerwoną kartkę nadawcy, a więc wymiana zarządów TVP i PR była konsekwencją oczekiwań społecznych.
Na przełomie 2015 i 2016 r. opinii publicznej umknęło bardzo nietypowe zdarzenie. Po raz pierwszy od wielu lat powitaliśmy Nowy Rok bez problemów związanych z rozkładem jazdy PKP i bez strajku lekarzy. I choć trudno ocenić, ile w tym zasługi świeżo upieczonych ministrów, to jednak premier Beata Szydło mogła ogłosić, że wreszcie widać „dobrą zmianę”.
Reklama
Po dwóch miesiącach rządów sytuacja wewnętrzna zaczęła się stabilizować, jednak echo grudniowej awantury zyskało rezonans wśród unijnych instytucji. Z inspiracji m.in. polityków Platformy Obywatelskiej spór o Trybunał Konstytucyjny przeniósł się do Brukseli. Zaskoczeniem dla zdezorientowanej opozycji była europejska debata nt. praworządności i wolności słowa w Polsce. Świetne wystąpienie premier Beaty Szydło na politycznym forum Europy wzmocniło jej pozycję na arenie międzynarodowej oraz w Polsce. W kuluarach europarlamentu mówi się, że debata była przede wszystkim klęską przewodniczącego PE Martina Schulza. Najprawdopodobniej nie będzie już więcej takich spektakli, bo dyskusja bardziej zaszkodziła Unii niż Polsce.
Wyborcze obiecanki
Po zaprzysiężeniu nowego rządu od razu można było przewidzieć strategię opozycji. Celem ataków są i nadal będą min. Antoni Macierewicz – za to, że zajmował się m.in. badaniem katastrofy smoleńskiej – i min. Zbigniew Ziobro – bo w poprzednim rządzie PiS starał się łapać przestępców. Połączenie stanowisk prokuratora generalnego i ministra sprawiedliwości nie jest pomysłem Ziobry, ale spełnieniem kolejnej obietnicy wyborczej. Politycy PiS zawsze krytykowali rozdzielenie prokuratury od rządu, bo – ich zdaniem – rozwiązanie takie było nieskuteczne. Spełnioną obietnicą jest również powołanie Komisji ds. Zbadania Katastrofy Smoleńskiej. Jednak sam fakt powołania zespołu ekspertów nie jest jeszcze sukcesem, bo przed komisją stoi arcytrudne zadanie. To przedsięwzięcie będzie najtrudniejszym wyzwaniem, ponieważ nie wszystko zależy od polskich instytucji. Bezdyskusyjnie, zbadanie katastrofy jest dla naszego państwa sprawą honoru, ale nie wystarczy tylko poznać prawdę. Trzeba jeszcze uczynić wszystko, by polska i międzynarodowa opinia publiczna tę prawdę przyjęły. Nie ulega wątpliwości, że po 6 latach zohydzania tematyki smoleńskiej będzie to bardzo trudne. Dlatego też komisja musi zadbać o komunikację ze społeczeństwem, dzięki której będzie można skutecznie wytłumaczyć meandry skomplikowanego śledztwa.
Reklama
Wymierne osiągnięcia rządu widać też w polityce społecznej i gospodarczej. W ramach realizacji obietnic zniesiono – jak już wspomniałem – przymus posyłania 6-latków do pierwszej klasy, ale także rozpoczęto konsultacje MEN-u ws. szerszej reformy szkolnictwa. Konserwatywną część społeczeństwa już teraz cieszą zapewnienia min. Anny Zalewskiej o tym, że szkoła będzie uczyć historii i tradycyjnych wartości, a system edukacji zostanie skutecznie oczyszczony z ideologii gender.
Sporo dzieje się również w sektorze ekonomiczno-gospodarczym. Do Sejmu i KNF-u trafiła ustawa prezydencka ws. kredytów frankowych, a 1 lutego br. wprowadzono podatek bankowy. Finalizowane są także prace nad podatkiem handlowym, który ma przynieść zyski i chronić małe sklepy. Tu pojawił się pierwszy zgrzyt, bo swój sprzeciw zgłosili właściciele tzw. sklepów franczyzowych. Ogłoszono także założenia największego projektu strategicznego, tzw. planu wicepremiera Mateusza Morawieckiego. Jest to najważniejszy program rządu PiS, który ma stać się kołem zamachowym polskiej gospodarki w najbliższym ćwierćwieczu.
Symboliczne 100 dni rządu to czas ciężkiej pracy nad realizacją obietnic. Do tej pory udało się ich zrealizować bardzo dużo, ale wciąż czekają kolejne. Beata Szydło obiecała jeszcze obniżenie wieku emerytalnego oraz podwyższenie kwoty wolnej od podatku. Oczywiście, wszystkiego nie da się wprowadzić od razu, ale Pani Premier zapewniła, że ogłosi harmonogram realizacji wszystkich obietnic wyborczych.
Jak ryba w wodzie
Kilka lat temu min. Radosław Sikorski mówił, że boi się bierności Niemiec, a nie ich siły. Był to szczytowy etap polityki płynięcia w tzw. głównym nurcie, która zakładała realizację tego, co wskaże kanclerz Niemiec. Wówczas „Der Spiegel” pisał o Sikorskim, że jest wielkim wizjonerem znad Wisły.
Reklama
Teraz wiele się zmieniło, bo niemiecka prasa pisze o rządzie populistów, nacjonalistów, a polskie standardy sprawowania władzy porównuje do putinowskiej Rosji. Tak właśnie wygląda kara za prowadzenie suwerennej polityki zagranicznej. I choć pewnie nie wszystkim podoba się nasza dyplomacja, to jednak jest ona samodzielną polityką państwa, które na pierwszym miejscu stawia interesy swoich obywateli. Różnicę można dostrzec już w pierwszych słowach. Podczas wizyty w Berlinie Beata Szydło jasno i wyraźnie powiedziała, że silna Europa potrzebuje silnej Polski, a dopiero później silnych Niemiec.
Na zakończenie wróćmy do historii sprzed 8 lat. Po pierwszych 100 dniach rządów Donalda Tuska mówiono, że Kancelaria Premiera zajęła się polityczną wojną z Prezydentem RP Lechem Kaczyńskim, zamiast zabrać się za spełnianie obietnic wyborczych. W tym okresie po obiecane podwyżki zaczęli przychodzić lekarze, pielęgniarki, górnicy, celnicy i nauczyciele. Wówczas jednak pieniędzy nie dostali i po 100 dniach Platforma doczekała się strajków. Teraz też mamy protesty, ale nie da się ukryć, że KOD jest projektem politycznym, którego spoiwem jest niechęć do PiS-u.
Dwie kadencje rządów PO złośliwi nazywają okresem sprawnego PR-u, którym przykryto czas nierządzenia. I choć można znaleźć obietnice, które PO i PSL zrealizowały, to jednak strategiczne założenia pozostały tylko na papierze. W tym zestawieniu rząd Beaty Szydło wypada jak powyborczy ekspres. Trudno dziś oszacować, na ile rządowi starczy pieniędzy i determinacji, ale start jego członkowie mają bardzo dobry. To właśnie dlatego realizowane projekty wywołują tak wielki popłoch w szeregach opozycji.
I jeszcze jedno. Premier Beata Szydło przyczyniła się do dwóch triumfalnych zwycięstw wyborczych w 2015 r. Początkowo śmiano się z niej, że jest malowanym kandydatem na szefa rządu. Nawet politycy PiS-u zastanawiali się, czy poradzi sobie na fotelu premiera, bo wcześniej nie piastowała nawet ministerialnych stanowisk. Jarosław Kaczyński wrzucił ją jednak na bardzo głęboką wodę. Dziś trzeba przyznać, że Beata Szydło z każdym dniem radzi sobie coraz lepiej. Na czele ministrów czuje się jak ryba w wodzie... A prezes Kaczyński musi dbać o to, aby woda nie była mętna.