WIESŁAWA LEWANDOWSKA: – Być w III RP rzecznikiem wielkiej partii opozycyjnej to – jak pokazują doświadczenia Pani poprzedników – niełatwe zadanie, gdyż krytyka sypie się zewsząd, nawet ze strony życzliwych. Jeszcze na początku tego roku prof. Jadwiga Staniszkis mówiła, że PiS – mimo rosnących już notowań – ma fatalną politykę informacyjną. Zastanawiała się Pani, skąd się biorą tego rodzaju oceny?
ELŻBIETA WITEK: – Pierwszym i głównym powodem jest chroniczna nieprzychylność mediów, wynikająca z tego, że jesteśmy właśnie Prawem i Sprawiedliwością, czyli taką, a nie inną partią. Innym partiom wiele uchodziło płazem, a dziennikarze starali się nawet tłumaczyć ich błędy, nadużycia, zaniechania itp. W naszym przypadku trzeba się było pilnować na każdym kroku, uważać na każde słowo, każdy gest. To bardzo trudne.
– W każdej dobrej polityce informacyjnej niezbędna jest tego rodzaju precyzja.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
– Tak, tylko proszę pamiętać, że my musieliśmy pracować w warunkach wyjątkowo zaostrzonego rygoru. Zbyt często doświadczaliśmy niesprawiedliwego i złośliwego traktowania przez media głównego nurtu.
– Bez własnej winy?
Reklama
– Pewnie jakieś błędy popełniliśmy, jak każdy, ale nasz przekaz merytoryczny się nie przebijał, media wolały szukać sensacji i na nich skupiać uwagę. Naszą „winą” były tylko uczciwość i szczerość przekazu... Niestety, właśnie to spotykało się z politycznym atakiem zamiast dyskusji. Przyznam, że nigdy tego nie zrozumiem. I mimo to wciąż będę mierzyć ludzi miarą własnej uczciwości.
– Nawet cynicznych dziennikarzy?
– Nawet dla nich charakteru nie zmienię! Przyznaję, że jest to dla mnie całkiem nowy, inny świat, ale będę się starała swoje zadanie wykonywać jak najlepiej, wykorzystując dotychczasowe swoje i kolegów doświadczenia.
– W polityce?
– Nie tylko. Dziesięcioletni staż poselski to niezła szkoła, dająca rozeznanie w sprawach ludzi i kraju, ale ponadto wciąż się przekonuję, jak bardzo przydatne jest moje „belferskie” podejście do wszystkich napotykanych problemów. Polega to na wewnętrznym przymusie uczenia się, a więc zagłębiania się w każdą sprawę, z którą ludzie do mnie przychodzą. Bycie posłem to proces nieustannego uczenia się, poszerzania wiedzy w wielu dziedzinach – czy to w kwestii służby zdrowia, czy górnictwa miedziowego, czy szkodliwości farm wiatrowych.
– A zatem dobry poseł jak dobry dziennikarz – musi wiedzieć coś o wszystkim?
– Właśnie tak.
– A dobry rzecznik prasowy?
– Powinien być jak dobry belfer, dokładnie wiedzący, co i jak chce przekazać swym uczniom. Jeśli zachodzi potrzeba, powinien umieć ich zdyscyplinować, a bywa, że też przeprosić za swoje błędy.
– Z dziennikarzami to może się nie udać.
Reklama
– I nie zamierzam tego robić tak dosłownie, chciałabym tylko, aby ze zrozumieniem słuchali tego, co mam im do przekazania. A to przecież w żadnym razie nie wyklucza mojej wobec nich życzliwości.
– Lubi Pani dziennikarzy? Bywają rzecznicy uważający dziennikarzy za osobistych wrogów.
– To nie jest rzecz lubienia bądź nielubienia, chodzi raczej o wzajemny szacunek do siebie i wykonywanej pracy. Myślę, że dostatecznie rozumiem specyfikę pracy dziennikarzy, mimo że przez 10 lat pracy w Sejmie trzymałam się z dala od mediów. Jako rzecznik muszę być do ich dyspozycji i na pewno nie mogę i nie będę unikać kontaktów z nimi. Z całą życzliwością! Ale też liczę na wyrozumiałość.
– Długo się Pani zastanawiała nad przyjęciem tej, wciąż jednak niewdzięcznej, funkcji rzecznika PiS? Było trochę strachu?
– Oczywiście, że się bałam, ale długo się nie zastanawiałam, ponieważ nie było na to czasu i po prostu nie godziło się odmówić...
– Dlaczego?
– Z czysto ludzkich powodów: gdy rok temu byłam w bardzo trudnej sytuacji rodzinnej, to właśnie stąd – od moich kolegów, od prezesa, od szefa klubu otrzymałam tyle pomocy, życzliwości, tyle wsparcia, że teraz po prostu nie mogłam odmówić przyjęcia tego zadania.
– Zwłaszcza gdy prosił sam prezes Kaczyński?
Reklama
– Tak. Nie tylko dla mnie Jarosław Kaczyński jest postacią wyjątkową na polskiej scenie politycznej. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że dzisiaj jestem nie tylko twarzą Prawa i Sprawiedliwości, ale także twarzą samego prezesa. To zobowiązuje.
– Przed Panią zatem także zadanie odczarowania wizerunku Jarosława Kaczyńskiego jako „nieprzejednanego satrapy” i „podpalacza Polski”. Ma Pani pomysł, jak to zrobić?
– Po prostu cierpliwie będę stosować łacińską zasadę: „Gutta cavat lapidem non vi, sed saepe cadendo” (Kropla drąży skałę nie siłą, lecz często padając). Przy różnych okazjach będę się więc starała tłumaczyć i pokazywać, jak bardzo nieprawdziwy jest ten medialny obraz prezesa, że naprawdę jest on człowiekiem niezwykle ciepłym, wrażliwym, lubiącym ludzi, umiejącym słuchać, że ma ogromne poczucie humoru, także na swój temat. Ale przede wszystkim to, że jego działaniom przyświeca naczelna zasada: służba Polsce.
– W poprzednich latach były już przez PiS podejmowane próby ocieplania wizerunku partii, jednak z mizernym skutkiem. Teraz postawiono na kobiety?
– Prawdą jest, że już sama obecność kobiet jest ociepleniem wizerunku każdego mężczyzny... Nie chodzi tu jednak o samo ocieplanie dla ocieplania, z czego na ogół niewiele wynika. Chodzi o wiarygodny i skuteczny przekaz; o to, by prawda o naszych celach i działaniach, a także o prezesie Kaczyńskim, mogła skutecznie dotrzeć do świadomości społecznej. By mogła się przedostać przez medialne bariery i zapory.
Reklama
– Do tej pory to się nie udawało. Niewiele wynikało nawet ze specjalnych, bardzo merytorycznych konferencji prasowych PiS, bo dziennikarze zawsze wykorzystują tego rodzaju okazje do zadawania niezwiązanych z tematem pytań. Ma Pani jakiś sposób na opanowanie tego żywiołu?
– Mam już nawet pewne doświadczenia w tej mierze. Intuicyjnie wykorzystuję właśnie te swoje belfersko-dyrektorskie nawyki i także jako rzecznik staram się być dość stanowcza, gdyż inaczej nie da się skupić uwagi na tym, co chcielibyśmy przekazać. Ostatnio na konferencji poświęconej górnictwu po prostu zdecydowanie nie dopuściłam pytań niedotyczących jej przedmiotu. I poskutkowało! Dzięki temu w mediach ten nasz przekaz się przebił.
– Obejmuje Pani funkcję rzecznika w bardzo ważnym momencie politycznym; z jednej strony notowania PiS rosną, a z drugiej – w razie wygranej w jesiennych wyborach i przejęcia rządów – trzeba się przygotowywać do medialnego rozliczania z obietnic. Spoczywa na Pani niełatwe zadanie podjęcia uprzedzających działań, osłaniających późniejsze kontakty z mediami, a przede wszystkim ze społeczeństwem niezadowolonym z powodu tego, że nie od razu wszystko zmienia się na lepsze. Da się z tym coś zrobić?
Reklama
– Sądzę, że już dziś społeczeństwo lepiej nas rozumie i docenia nasze kompetencje oraz uczciwość. W przeciwieństwie do rządzącej Platformy Obywatelskiej jesteśmy partią bardzo mocno osadzoną w problemach społeczeństwa, zahartowaną w boju o wspólne dobro. Nie mając takich środków oddziaływania na opinię publiczną, jakie ma PO – którą jawnie wspierają media głównego nurtu – przez ostatnich osiem lat tropiliśmy wszystkie polskie bolączki i przekładaliśmy je na nasz program. A ostatnio wykonaliśmy równie mrówczą pracę, objeżdżając dosłownie całą Polskę, docierając bezpośrednio do ludzi, słuchając ich. Bez kamer i fleszy! Nie boimy się bezpośrednich kontaktów z ludźmi, nie uciekamy i nie będziemy uciekać przed najtrudniejszą nawet merytoryczną debatą. Także w nieżyczliwych nam stacjach telewizyjnych.
– Kilka lat temu w ramach prac nad ocieplaniem wizerunku PiS padło hasło, że „wystarczy ludzkim językiem mówić ludziom prawdę”. Nie uważa Pani, że trochę brakowało – nie licząc, oczywiście, nieprzychylności mediów – właśnie tego „ludzkiego języka”?
– Przyznam, że bardzo mnie cieszy, gdy słyszę – także od dziennikarzy – że mówię bardzo ładną polszczyzną, że moje komunikaty są proste i zrozumiałe. O to przecież przede wszystkim chodzi w skutecznym komunikowaniu się. Tę umiejętność wyniosłam właśnie ze swojego belferstwa. Wiadomo, że aby uczeń pojął cośkolwiek z tego, co staram się mu wtłoczyć do głowy, muszę mówić prostym językiem. A ponadto warto się też posługiwać konkretnymi przykładami z życia, a nie szkolnymi regułkami, hasłami, propagandowymi sloganami... Być może to moje przygotowanie nauczycielskie pomoże mi teraz w prostym przekazie ważnych, choć czasem skomplikowanych treści.
– Tak, aby dotarły pod strzechy? Bez życzliwych i uczciwych dziennikarzy to się nie uda.
Reklama
– A jednak wierzę, że właśnie ten mój prosty i szczery przekaz po pierwsze dotrze do nich, że nie będą mieli kłopotu ze zrozumieniem i opracowywaniem moich komunikatów, które – mam taką ambicję – będą na tyle klarowne, że nie pozostawią miejsca na jakiekolwiek dziennikarskie manipulacje. Mogę też zawsze liczyć na wsparcie kolegów; wśród posłów PiS mamy naprawdę znakomitych ekspertów – czy to w dziedzinie prawa, ekonomii, finansów, rolnictwa, górnictwa czy np. energetyki. Teraz np., przy okazji kolejnej afery z dopalaczami, mogliśmy nie bez satysfakcji przypomnieć nasze propozycje skutecznego rozwiązania tej sprawy; już w 2010 r. Lech Sprawka, Bolesław Piecha i Beata Kempa prezentowali nasz projekt ustawy o dopalaczach, odrzucony, oczywiście, przez PO i ówczesną minister zdrowia Ewę Kopacz. Dziś okazuje się, że był on lepszy od tamtych – a nawet od obecnych – propozycji rządowych. Wtedy jednak PO i media nas zakrzyczały. Zresztą nadal w medialnych dyskusjach trudno nam się przebić, mamy mniejsze szanse na swobodne wypowiadanie się niż przedstawiciele innych partii. Tak już jest, musimy z tym żyć i mimo wszystko robić swoje.
– W środowisku dziennikarskim krążyły plotki, że politycy PiS na każdą wypowiedź dla mediów muszą mieć zgodę samego prezesa i tylko niektórzy dostają takie pozwolenie. To prawda?
– To oczywista przesada. Faktem jest jednak, że duża partia opozycyjna, która idzie po władzę, nie może sobie pozwolić na kakofonię w przekazie. Dlatego czasem niezbędne jest uzgadnianie, doprecyzowywanie treści i tonu przekazu. Poważna partia musi mówić jednym głosem. Ale moją szczególną ambicją jest pokazanie całego bogactwa naszych zasobów ludzkich – także tych polityków, którzy dotąd do telewizji nie chodzili.
– „Starzy wyjadacze” jednak lepiej dają sobie radę z nieżyczliwością dziennikarzy, z napastliwością współuczestników dyskusji w audycji...
– To prawda, ale trzeba przecierać szlaki dla nowych kadr, zwłaszcza że są naprawdę dobrze merytorycznie przygotowane. Niech się więc zaprawiają w tym medialnym boju! To samo dotyczy mnie.
– Ale Pani sama nie nastawia się na tę polityczną walkę wręcz za pośrednictwem mediów?
Reklama
– Prawdą jest, że nie mam w niej doświadczenia, ale też nie zamierzam jej unikać; nie boję się słownych konfrontacji, ale nie chcę także udawać, że pozjadałam wszystkie rozumy. Zamierzam korzystać z prawa wyboru takich, a nie innych mediów, gdy chcę coś ważnego przekazać, ale też z prawa do odmowy wobec nierzetelnych dziennikarzy.
– Media dzieli Pani Rzecznik na wrogie i partnerskie?
– Z grubsza biorąc, tak można by powiedzieć. Ale przede wszystkim ubolewam nad tym, że większość polskich mediów zapomniała o swojej naturalnej misji służenia społeczeństwu.
– Oj, niepoprawna z Pani Rzecznik marzycielka! Od samego początku III RP nam, dziennikarzom „nareszcie wolnej prasy”, wpajano, że nasze teksty są przede wszystkim towarem na sprzedaż.
– A ja jednak będę się upierała przy tym, aby choćby media publiczne – a takie ponoć mamy, przynajmniej z nazwy – spełniały swoją misję na rzecz społeczeństwa i państwa, by gwarantowały pluralizm wyrażania poglądów, by były miejscem obywatelskiej i politycznej debaty. Teraz swą misję rozumieją one prawie wyłącznie jako krytykę PiS.
* * *
Elżbieta Witek
Polityk, nauczycielka, posłanka na Sejm V, VI i VII kadencji, od lipca 2015 r. rzecznik prasowy PiS