Reklama

Niezrozumiane protesty

O zagrożeniu bezpieczeństwa żywnościowego i spisywaniu polskiego rolnictwa na „unijne straty” z dr Barbarą Fedyszak-Radziejowską rozmawia Wiesława Lewandowska

Niedziela Ogólnopolska 13/2015, str. 44-45

Dominik Różański

Dr Barbara Fedyszak-Radziejowska Socjolog i etnograf. Pracuje w Instytucie Rozwoju Wsi i Rolnictwa PAN oraz na Wydziale Administracji i Nauk Społecznych Politechniki Warszawskiej

Dr Barbara Fedyszak-Radziejowska
Socjolog i etnograf. Pracuje w Instytucie
Rozwoju Wsi i Rolnictwa PAN oraz na Wydziale
Administracji i Nauk Społecznych
Politechniki Warszawskiej

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

WIESŁAWA LEWANDOWSKA: – Protestujący w Warszawie rolnicy nie zyskali zrozumienia, gdy starali się przekonać rząd i nas wszystkich, że źle się dzieje na polskiej wsi. Spotykali się raczej z zazdrością, gdyż dość powszechnie uważa się, że to przede wszystkim oni najwięcej zyskali na wstąpieniu Polski do UE. Czy zatem naprawdę nie przesadzają dziś w swych narzekaniach?

DR BARBARA FEDYSZAK-RADZIEJOWSKA: – Rolnicy próbują dotrzeć do polityków i opinii publicznej ze swoimi realnymi problemami. Po ponad 10 latach naszej obecności w UE widać korzystne zmiany na polskiej wsi, dostrzegają je także rolnicy. Jednak reakcja mediów pokazuje, jak bardzo opiniotwórcze elity III RP lekceważą te kwestie. Widać też, że politycy są niezdolni do prowadzenia korzystnej i zgodnej z polskimi interesami polityki rolnej, także w ramach polityki unijnej. Obecny rząd wydaje się całkowicie zwolniony z tego obowiązku. Stąd protesty rolników.

– Przy okazji lutowych protestów ożyły stereotypy; rolnikom wytknięto zachłanność i brak myślenia w kategoriach całego społeczeństwa.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Reklama

– Nic bardziej mylnego! Rzeczywiście, stereotypy kulturowe i społeczne, a także bardzo prostacki, techniczny ekonomizm skutecznie zafałszowały debatę publiczną i zdeformowały powody oraz cele protestów. Nie mam wątpliwości, że stało się tak dlatego, iż rząd – mimo że współtworzą go politycy PSL – zasłania się unijną polityką, ale nie wykorzystuje jej możliwości. Ta ekipa najwyraźniej nie zamierza rozwiązywać realnych problemów rolników. Pytanie brzmi: Czy dlatego, że nie chce? Nie potrafi? Czy może spisała rolnictwo „na unijne straty”, jak kiedyś przemysł stoczniowy?

– Minister rolnictwa chwali się, że doskonale rozwiązuje wszystkie bieżące problemy!

– Minister Marek Sawicki obwieścił, że wywalczył w Unii dopłaty do przechowywania półtuszy wieprzowych (co daje możliwość uruchomienia skupu), oraz rozłożenie na trzy lata kar za przekroczenie tzw. kwot mlecznych. Ponieważ nie zauważyłam wcześniejszych zabiegów ministra w tym kierunku, to otwarcie powiem, że możliwe jest i takie wyjaśnienie, iż to europejscy politycy, zaniepokojeni biernością polskiego rządu, z własnej inicjatywy postanowili pomóc rządowi PO-PSL i zaproponowali elementarne minimum, żeby wesprzeć nie tyle polskich rolników, ile koalicję rządzącą w roku wyborczym.

– Zarzuca Pani tej ekipie brak troski i umiejętności strategicznego myślenia o polskim rolnictwie?

– Tak. To nie w planach rządu, lecz w protestach rolników pojawiły się dobre merytoryczne postulaty – najlepiej uporządkowali je przedstawiciele „Solidarności” Rolników Indywidualnych – dotyczące rozwiązań systemowych. Postulaty te są czymś więcej niż tylko odpowiedzią na bieżący kryzys wywołany rosyjskim embargiem.

– Jako główną przyczynę obecnego kryzysu sami rolnicy wymieniają właśnie rosyjskie embargo.

Reklama

– Jednym z powodów tego, że rolnicy postanowili wziąć sprawy w swoje ręce i zrobić coś z kryzysową sytuacją, było odkrycie, że za zaangażowanie się Polski i Polaków w duchowe, moralne i polityczne wspieranie Ukrainy w jej próbie uniezależnienia się od Rosji płacą przede wszystkim oni sami. Rosyjskie embargo okazało się bardzo skuteczne, bo bezwzględnie egzekwowane wobec polskiego rolnictwa. A nasz rząd wydaje się bardziej solidarny z Ukrainą niż z polskimi rolnikami.

– To rozgoryczenie musiało doprowadzić aż do deklaracji sympatii wobec Rosji i krytyki polskiej polityki zagranicznej?

– W tegorocznych protestach pojawił się element polityczny, przypominający wzrost popularności Samoobrony Andrzeja Leppera w okresie poprzedzającym nasz akces do UE. Dzisiaj wywodzący się z Samoobrony Sławomir Izdebski, przywódca OPZZ Rolników i Organizacji Rolniczych, zaczął od radykalnego prowadzenia protestów rolniczych, a skończył na poparciu dla proputinowskej partii, powołanej przez Mateusza Piskorskiego, również dawnego członka Samoobrony! Rosyjskie embargo mogło wywołać postawy podatne na prorosyjską propagandę, ale to, że polityka stała się elementem tych protestów, nie oznacza, że ich przyczyny przestają być ważne. Paradoksalnie – jest dokładnie odwrotnie!

– Jakie są zatem najgłębsze przyczyny obecnego kryzysu w polskim rolnictwie?

Reklama

– Jak zawsze w rolnictwie, jest to splot wielu niekorzystnych okoliczności – rosyjskie embargo, kary za przekroczenie tzw. kwot mlecznych, zahamowanie eksportu wieprzowiny, także z powodu choroby przenoszonej przez dziki, spadek cen skupu praktycznie wszystkich rolnych surowców – które spowodowały gwałtowny spadek opłacalności i kryzys dochodowy w rolnictwie. W najtrudniejszej sytuacji są najlepsze gospodarstwa, czyli te, które wzięły kredyty na rozwój i modernizację i dzisiaj boją się o przyszłość. A problem jest realny, bo już za rok sprzedaż ziemi rolnej w Polsce nie będzie chroniona ustawowo i znajdujący się w trudnej sytuacji rolnicy nie będą w stanie ani dokupić, ani wydzierżawić ziemi, ponieważ przegrają z obcymi firmami i bogatszymi zagranicznymi rolnikami. Powodem groźnej sytuacji w rolnictwie nie są ani nieudolność polskich rolników, ani błędy unijnej polityki, lecz brak reakcji rządu, także ministra rolnictwa, na obiektywne okoliczności i zagrożenia.

– Nie byłoby aż tak źle, gdyby polski rząd – z PSL jako rzecznikiem wsi i rolników – zechciał prowadzić sensowną politykę rolną?

– Tak. Elity polityczne, z politykami PSL włącznie, uprawiają polityczne gry, a nie rozwiązują rzeczywistych problemów. Zaskakujące jest to, że PSL działa tak, jakby przejął ideologię swego koalicjanta, według którego wystarczy wolny rynek, a państwo nie powinno wtrącać się do gospodarki. Może PSL zakłada, że najbogatsi rolnicy – zwłaszcza ci powiązani z PSL – z pomocą „swoich” polityków jakoś sobie poradzą.

– A wytłumaczeniem kłopotów tych słabszych i biedniejszych jest po prostu fakt istnienia wolnego rynku?

– W rolnictwie „wolny rynek” tak nie działa i dlatego wszystkie zamożne, rozwinięte państwa, nie tylko w UE, prowadzą własną politykę rolną. Także dzięki środkom z Unii polskie rolnictwo należy dziś do grona najlepszych producentów żywności w Europie; nawet sery sprzedajemy do Francji, a makarony do Włoch! Polskie rolnictwo stało się konkurentem potęg rolniczych w Europie. Ale to może się wkrótce zmienić – na skutek dziwnych działań rządu; np. otwarcie Polski na GMO z całą pewnością osłabi markę polskiej żywności, mającej opinię dobrej, zdrowej i naturalnej.

– Tymczasem prezydent podpisał właśnie ustawę otwierającą Polskę na GMO!

Reklama

– Warto zapytać, dlaczego PSL się na to godzi. Czy w interesie polskich rolników, czy może raczej wielkich firm handlujących genetycznie modyfikowanymi nasionami? Zwycięża niezbyt mądra wizja prostackiej modernizacji rolnictwa, rodem z PRL, a PSL chyba już nie chce (?) się temu przeciwstawiać.

– Polscy ekonomiści od dawna dużo mówią o potrzebie restrukturyzacji, zmierzającej do upodobnienia polskiego rolnictwa do modelu wielkotowarowego rolnictwa zachodniego.

– Tak. Tyle że dotychczas nie odpowiedziano na najważniejsze pytanie: Czym dla naszego kraju jest i ma być rolnictwo – czy jest to tylko „sektor” gospodarki czy też ważny segment naszej społecznej, kulturowej i gospodarczej wspólnoty? Niestety, wielu zarówno polityków, jak i ekonomistów widzi wyłącznie wąsko rozumianą efektywność, maksymalizację produkcji i modernizację jako koncentrację całej produkcji w małej liczbie gospodarstw. Rolnictwo w tej wizji jest tylko jedną z gałęzi gospodarki, którą należy unowocześnić. Obecnie mamy w Polsce 1,3-1,4 mln gospodarstw pobierających bezpośrednie płatności z UE, a reformatorzy zakładają, że tych najbardziej efektywnych, produkujących na rynek, wystarczyłoby 300 tys. I taka liczba jest celem tej „rewolucji sektorowej”. Zwracam uwagę, że to prowadzi do „rewolucji politycznej”, czyli likwidacji tzw. tradycyjnego elektoratu na rzecz „młodych, wykształconych, z wielkich miast”.

– Ta rewolucja ma spełnić nasze amerykańskie marzenie – doprowadzić do dominacji gospodarstw farmerskich na wzór amerykański?

Reklama

– Kolejne nieporozumienie! Z analizy stanu amerykańskiego rolnictwa wynika, że w 2012 r. aż 57 proc. farm osiągnęło niskie – jak na warunki w USA – roczne dochody (do 10 tys. dolarów). Przypomina to dochody większości polskich gospodarstw w złotówkach (do 10 tys. zł rocznie). W Stanach Zjednoczonych także funkcjonują dopłaty bezpośrednie, ok. 10 tys. dolarów na farmę.

– W Polsce płatności bezpośrednie dla rolników są solą w oku reszty społeczeństwa.

– To dlatego, że ludzie wciąż nie rozumieją, iż dopłacanie do rolniczych dochodów obniża ceny żywności w sklepach. Płatności bezpośrednie w krajach wysokorozwiniętych są mechanizmem obniżającym koszty produkcji (które w krajach wysokorozwiniętych nieustannie rosną), a więc są gwarancją taniej żywności, na którą konsument przeznacza coraz mniejszą część miesięcznych dochodów. Dotowanie rolnictwa jest zatem racjonalne i leży w interesie nas wszystkich, nie tylko rolników. Dzięki unijnym dopłatom i w Polsce, i w Europie mamy własną jakościowo dobrą żywność – wciąż wiemy, co jemy. Bezpieczeństwo żywnościowe jest równie ważne jak bezpieczeństwo energetyczne.

– Protesty polskich rolników nie są zatem – jak nam się czasem zdaje – wyrazem ich egoizmu i zachłanności?

Reklama

– Wprost przeciwnie. W postulatach „Solidarności” RI jest próba wprowadzenia do konstytucji gospodarstw rodzinnych do 300 ha jako trwałego elementu polskiego rolnictwa. To dobra propozycja, podobnie jak zapewnienie gospodarstwom tzw. sprzedaży bezpośredniej, co pomoże uchronić nas przed „fabrykami” żywności genetycznie modyfikowanej – pozornie taniej, ale niekoniecznie zdrowej. Czas zrozumieć, że płatności dla rolników – pośrednio – trafiają do nas wszystkich. Ten mechanizm zmodernizował rolnictwo unijne i wciąż dobrze działa. Tyle że musimy podnieść wysokość dopłat w Polsce, które w 2013 r. wynosiły 190 euro/ha, w Czechach – 255, w Niemczech – 345, w Belgii – 445, we Włoszech – 297.

– Dlaczego ciągle jesteśmy na szarym końcu?

– Dlatego, że w trakcie negocjacji przedakcesyjnych był to przedmiot poważnego sporu i ostatecznie przyznano nam na początku 35 proc. i tak niewysokiej kwoty (z możliwością dopłacania z II filaru i gwarancją wzrostu o 5 proc. rocznie), ustalonej według ówczesnej kondycji polskiego rolnictwa, a ta nie była najlepsza. Dzisiaj nie ma uzasadnienia dla tej wysokości. Ale zmiana wymaga determinacji premiera i ministra spraw zagranicznych, a ci są z PO i tego problemu nie rozumieją.

– Jeśli kiedyś dojdzie do tego, że politycy przeforsują swe „sektorowe wizje” i dzisiejsza różnorodność form gospodarki rolnej zostanie wyparta przez wielkie „fabryki żywności”, to na dobre zniknie obraz polskiej wsi jako miejsca przyjaznego do życia...

Reklama

– Mimo wszystko jestem dobrej myśli. Eksperci wiedzą, że rolnictwo pełni ważne funkcje: to swoisty strażnik przyrody i krajobrazu, także amortyzator gospodarki, absorbujący bezrobocie i biedę, która na wsi nie degraduje człowieka tak jak w wielkim mieście. To kulturowa tożsamość, tradycja i styl życia. Co prawda są i tacy „eksperci”, którzy marzą o nielicznych wielkich gospodarstwach i masowej migracji mieszkańców wsi za granicę. I trudno mi uwierzyć, że za takim myśleniem nie stoi ideologia i polityka – bo gdy „zacofani” wyjadą z Polski na zawsze, elektorat stanie się bardziej liberalno-lewicowy.

– A rzeczowej, dobrej dla wszystkich Polaków polityki rolnej jak nie było, tak nie będzie?

– Dzięki Bogu – mówię to najzupełniej poważnie – że weszliśmy do UE, ponieważ arogancja i pycha naszych wielkomiejskich elit oraz licznych polityków jest tak wielka, że nigdy nie bylibyśmy w stanie stworzyć autonomicznej, równie dobrej polityki rolnej. Ale wejść do Unii to podstawa, teraz trzeba się w niej racjonalnie i w zgodzie z naszymi interesami odnaleźć. Poszczególne państwa Unii to potrafią i z sukcesami negocjują najbardziej odpowiadające im rozwiązania.

* * *

Dr Barbara Fedyszak-Radziejowska
Socjolog i etnograf. Pracuje w Instytucie Rozwoju Wsi i Rolnictwa PAN oraz na Wydziale Administracji i Nauk Społecznych Politechniki Warszawskiej

2015-03-23 19:25

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Święty Albert Wielki

Niedziela Ogólnopolska 14/2010, str. 4-5

[ TEMATY ]

św. Albert Wielki

Kempf EK/pl.wikipedia.org

Grobowiec mieszczący relikwie Alberta Wielkiego w krypcie St. Andreas Kirche w Kolonii

Grobowiec mieszczący relikwie Alberta Wielkiego w krypcie St. Andreas Kirche w Kolonii
Drodzy Bracia i Siostry, Jednym z największych mistrzów średniowiecznej teologii jest św. Albert Wielki. Tytuł „wielki” („magnus”), z jakim przeszedł on do historii, wskazuje na bogactwo i głębię jego nauczania, które połączył ze świętością życia. Już jemu współcześni nie wahali się przyznawać mu wspaniałych tytułów; jeden z jego uczniów, Ulryk ze Strasburga, nazwał go „zdumieniem i cudem naszej epoki”. Urodził się w Niemczech na początku XIII wieku i w bardzo młodym wieku udał się do Włoch, do Padwy, gdzie mieścił się jeden z najsłynniejszych uniwersytetów w średniowieczu. Poświęcił się studiom „sztuk wyzwolonych”: gramatyki, retoryki, dialektyki, arytmetyki, geometrii, astronomii i muzyki, tj. ogólnej kultury, przejawiając swoje typowe zainteresowanie naukami przyrodniczymi, które miały się stać niebawem ulubionym polem jego specjalizacji. Podczas pobytu w Padwie uczęszczał do kościoła Dominikanów, do których dołączył później, składając tam śluby zakonne. Źródła hagiograficzne pozwalają się domyślać, że Albert stopniowo dojrzewał do tej decyzji. Mocna relacja z Bogiem, przykład świętości braci dominikanów, słuchanie kazań bł. Jordana z Saksonii, następcy św. Dominika w przewodzeniu Zakonowi Kaznodziejskiemu, to czynniki decydujące o rozwianiu wszelkich wątpliwości i przezwyciężeniu także oporu rodziny. Często w latach młodości Bóg mówi do nas i wskazuje plan naszego życia. Jak dla Alberta, także dla nas wszystkich modlitwa osobista, ożywiana słowem Bożym, przystępowanie do sakramentów i kierownictwo duchowe oświeconych mężów są narzędziami służącymi odkryciu głosu Boga i pójściu za nim. Habit zakonny otrzymał z rąk bł. Jordana z Saksonii. Po święceniach kapłańskich przełożeni skierowali go do nauczania w różnych ośrodkach studiów teologicznych przy klasztorach Ojców Dominikanów. Błyskotliwość intelektualna pozwoliła mu doskonalić studium teologii na najsłynniejszym uniwersytecie tamtych czasów - w Paryżu. Św. Albert rozpoczął wówczas tę niezwykłą działalność pisarską, którą miał odtąd prowadzić przez całe życie. Powierzano mu ważne zadania. W 1248 r. został oddelegowany do zorganizowania studium teologii w Kolonii - jednym z najważniejszych ośrodków Niemiec, gdzie wielokrotnie mieszkał i która stała się jego przybranym miastem. Z Paryża przywiózł ze sobą do Kolonii swego wyjątkowego ucznia, Tomasza z Akwinu. Już sam fakt, że był nauczycielem św. Tomasza, byłby zasługą wystarczającą, aby żywić głęboki podziw dla św. Alberta. Między obu tymi wielkimi teologami zawiązały się stosunki oparte na wzajemnym szacunki i przyjaźni - zaletach ludzkich bardzo przydatnych w rozwoju nauki. W 1254 r. Albert został wybrany na przełożonego „Prowincji Teutońskiej”, czyli niemieckiej, dominikanów, która obejmowała wspólnoty rozsiane na rozległym obszarze Europy Środkowej i Północnej. Wyróżniał się gorliwością, z jaką pełnił tę posługę, odwiedzając wspólnoty i wzywając nieustannie braci do wierności św. Dominikowi, jego nauczaniu i przykładom. Jego przymioty i zdolności nie uszły uwadze ówczesnego papieża Aleksandra IV, który zapragnął, by Albert towarzyszył mu przez jakiś czas w Anagni - dokąd papieże udawali się często - w samym Rzymie i w Viterbo, aby zasięgać jego rad w sprawach teologii. Tenże papież mianował go biskupem Ratyzbony - wielkiej i sławnej diecezji, która jednak przeżywała trudne chwile. Od 1260 do 1262 r. Albert pełnił tę posługę z niestrudzonym oddaniem, przywracając pokój i zgodę w mieście, reorganizując parafie i klasztory oraz nadając nowy bodziec działalności charytatywnej. W latach 1263-64 Albert głosił kazania w Niemczech i Czechach na życzenie Urbana IV, po czym wrócił do Kolonii, aby podjąć na nowo swoją misję nauczyciela, uczonego i pisarza. Będąc człowiekiem modlitwy, nauki i miłości, cieszył się wielkim autorytetem, gdy wypowiadał się z okazji różnych wydarzeń w Kościele i społeczeństwie swoich czasów: był przede wszystkim mężem pojednania i pokoju w Kolonii, gdzie doszło do poważnego konfliktu arcybiskupa z instytucjami miasta; nie oszczędzał się podczas II Soboru Lyońskiego, zwołanego w 1274 r. przez Grzegorza X, by doprowadzić do unii Kościołów łacińskiego i greckiego po podziale w wyniku wielkiej schizmy wschodniej z 1054 r.; wyjaśnił myśl Tomasza z Akwinu, która stała się przedmiotem całkowicie nieuzasadnionych zastrzeżeń, a nawet oskarżeń. Zmarł w swej celi w klasztorze Świętego Krzyża w Kolonii w 1280 r. i bardzo szybko czczony był przez swoich współbraci. Kościół beatyfikował go w 1622 r., zaś kanonizacja miała miejsce w 1931 r., gdy papież Pius XI ogłosił go doktorem Kościoła. Było to uznanie dla tego wielkiego męża Bożego i wybitnego uczonego nie tylko w dziedzinie prawd wiary, ale i w wielu innych dziedzinach wiedzy; patrząc na tytuły jego licznych dzieł, zdajemy sobie sprawę z tego, że jego kultura miała w sobie coś z cudu, i że jego encyklopedyczne zainteresowania skłoniły go do zajęcia się nie tylko filozofią i teologią, jak wielu mu współczesnych, ale także wszelkimi innymi, znanymi wówczas dyscyplinami, od fizyki po chemię, od astronomii po mineralogię, od botaniki po zoologię. Z tego też powodu Pius XII ogłosił go patronem uczonych w zakresie nauk przyrodniczych i jest on też nazywany „Doctor universalis” - właśnie ze względu na rozległość swoich zainteresowań i swojej wiedzy. Niewątpliwie metody naukowe stosowane przez św. Alberta Wielkiego nie są takie jak te, które miały się przyjąć w późniejszych stuleciach. Polegały po prostu na obserwacji, opisie i klasyfikacji badanych zjawisk, w ten sposób jednak otworzył on drzwi dla przyszłych prac. Św. Albert może nas wiele jeszcze nauczyć. Przede wszystkim pokazuje, że między wiarą a nauką nie ma sprzeczności, mimo pewnych epizodów, świadczących o nieporozumieniach, jakie odnotowano w historii. Człowiek wiary i modlitwy, jakim był św. Albert Wielki, może spokojnie uprawiać nauki przyrodnicze i czynić postępy w poznawaniu mikro- i makrokosmosu, odkrywając prawa właściwe materii, gdyż wszystko to przyczynia się do podsycania pragnienia i miłości do Boga. Biblia mówi nam o stworzeniu jako pierwszym języku, w którym Bóg, będący najwyższą inteligencją i Logosem, objawia nam coś o sobie. Księga Mądrości np. stwierdza, że zjawiska przyrody, obdarzone wielkością i pięknem, są niczym dzieła artysty, przez które, w podobny sposób, możemy poznać Autora stworzenia (por. Mdr 13, 5). Uciekając się do porównania klasycznego w średniowieczu i odrodzeniu, można porównać świat przyrody do księgi napisanej przez Boga, którą czytamy, opierając się na różnych sposobach postrzegania nauk (por. Przemówienie do uczestników plenarnego posiedzenia Papieskiej Akademii Nauk, 31 października 2008 r.). Iluż bowiem uczonych, krocząc śladami św. Alberta Wielkiego, prowadziło swe badania, czerpiąc natchnienie ze zdumienia i wdzięczności w obliczu świata, który ich oczom - naukowców i wierzących - jawił się i jawi jako dobre dzieło mądrego i miłującego Stwórcy! Badanie naukowe przekształca się wówczas w hymn chwały. Zrozumiał to doskonale wielki astrofizyk naszych czasów, którego proces beatyfikacyjny się rozpoczął, Enrico Medi, gdy napisał: „O, wy, tajemnicze galaktyki... widzę was, obliczam was, poznaję i odkrywam was, zgłębiam was i gromadzę. Z was czerpię światło i czynię zeń naukę, wykonuję ruch i czynię zeń mądrość, biorę iskrzenie się kolorów i czynię zeń poezję; biorę was, gwiazdy, w swe ręce i drżąc w jedności mego jestestwa, unoszę was ponad was same, i w modlitwie składam was Stwórcy, którego tylko za moją sprawą wy, gwiazdy, możecie wielbić” („Dzieła”. „Hymn ku czci dzieła stworzenia”). Św. Albert Wielki przypomina nam, że między nauką a wiarą istnieje przyjaźń, i że ludzie nauki mogą przebyć, dzięki swemu powołaniu do poznawania przyrody, prawdziwą i fascynującą drogę świętości. Jego niezwykłe otwarcie umysłu przejawia się także w działalności kulturalnej, którą podjął z powodzeniem, a mianowicie w przyjęciu i dowartościowaniu myśli Arystotelesa. W czasach św. Alberta szerzyła się bowiem znajomość licznych dzieł tego filozofa greckiego, żyjącego w IV wieku przed Chrystusem, zwłaszcza w dziedzinie etyki i metafizyki. Ukazywały one siłę rozumu, wyjaśniały w sposób jasny i przejrzysty sens i strukturę rzeczywistości, jej zrozumiałość, wartość i cel ludzkich czynów. Św. Albert Wielki otworzył drzwi pełnej recepcji filozofii Arystotelesa w średniowiecznej filozofii i teologii, recepcji opracowanej potem w sposób ostateczny przez św. Tomasza. Owa recepcja filozofii, powiedzmy pogańskiej i przedchrześcijańskiej, oznaczała prawdziwą rewolucję kulturalną w tamtych czasach. Wielu myślicieli chrześcijańskich lękało się bowiem filozofii Arystotelesa, filozofii niechrześcijańskiej, przede wszystkim dlatego, że prezentowana przez swych komentatorów arabskich, interpretowana była tak, by wydać się, przynajmniej w niektórych punktach, jako całkowicie nie do pogodzenia z wiarą chrześcijańską. Pojawiał się zatem dylemat: czy wiara i rozum są w sprzeczności z sobą, czy nie? Na tym polega jedna z wielkich zasług św. Alberta: zgodnie z wymogami naukowymi poznawał dzieła Arystotelesa, przekonany, że wszystko to, co jest rzeczywiście racjonalne, jest do pogodzenia z wiarą objawioną w Piśmie Świętym. Innymi słowy, św. Albert Wielki przyczynił się w ten sposób do stworzenia filozofii samodzielnej, różnej od teologii i połączonej z nią wyłącznie przez jedność prawdy. Tak narodziło się w XIII wieku wyraźne rozróżnienie między tymi dwiema gałęziami wiedzy - filozofią a teologią - które we wzajemnym dialogu współpracują zgodnie w odkrywaniu prawdziwego powołania człowieka, spragnionego prawdy i błogosławieństwa: i to przede wszystkim teologia, określona przez św. Alberta jako „nauka afektywna”, jest tą, która wskazuje człowiekowi jego powołanie do wiecznej radości, radości, która wypływa z pełnego przylgnięcia do prawdy. Św. Albert Wielki potrafił przekazać te pojęcia w sposób prosty i zrozumiały. Prawdziwy syn św. Dominika głosił chętnie kazania ludowi Bożemu, który zdobywał swym słowem i przykładem swego życia. Drodzy Bracia i Siostry, prośmy Pana, aby nie zabrakło nigdy w Kościele świętym uczonych, pobożnych i mądrych teologów jak św. Albert Wielki, i aby pomógł on każdemu z nas utożsamiać się z „formułą świętości”, którą realizował w swoim życiu: „Chcieć tego wszystkiego, czego ja chcę dla chwały Boga, jak Bóg chce dla swej chwały tego wszystkiego, czego On chce”, tzn. aby upodabniać się coraz bardziej do woli Boga, aby chcieć i czynić jedynie i zawsze to wszystko dla Jego chwały.
CZYTAJ DALEJ

Śląska Samarytanka

Niedziela Ogólnopolska 39/2007, str. 20

[ TEMATY ]

bł. Maria Luiza Merkert

Autorstwa Nieznany - Archiwum elżbietanek, Domena publiczna, commons.wikimedia.org

bł. Maria Luiza Merkert

bł. Maria Luiza Merkert
Kim była ta Śląska Samarytanka? Co zawdzięcza jej założone w 1842 r. Zgromadzenie? Czym „porwała” ponad 10 tys. sióstr, które w ciągu 165 lat istnienia poszły jej śladem?
CZYTAJ DALEJ

Billie Jean King Cup - Polki wygrały z Hiszpankami 2:0 i awansowały do ćwierćfinału

2024-11-15 17:39

[ TEMATY ]

tenis

Billie Jean King Cup

PAP/Carlos Diaz

Paula Badosa z Hiszpanii w akcji podczas meczu singlowego Billie Jean King Cup przeciwko Idze Świątek w Maladze

Paula Badosa z Hiszpanii w akcji podczas meczu singlowego Billie Jean King Cup przeciwko Idze Świątek w Maladze

Iga Świątek wygrała z Paulą Badosą 6:3, 6:7 (5-7), 6:1, dzięki czemu polskie tenisistki pokonały Hiszpanki 2:0 i awansowały do ćwierćfinału turnieju finałowego Billie Jean King Cup w Maladze. Wcześniej Magda Linette zwyciężyła Sarę Sorribes-Tormo 7:6 (8-6), 2:6, 6:4.

W sobotnim ćwierćfinale Polki spotkają się z Czeszkami, które w 1. rundzie - podobnie jak trzy inne najwyżej rozstawione drużyny - miały "wolny los".(PAP)
CZYTAJ DALEJ
Przejdź teraz
REKLAMA: Artykuł wyświetli się za 15 sekund

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję