Reklama

Sylwetki

Orzech – portret bez retuszu

Jubileusz jest po to, by świętować. Jubilat jest po to, by otrzymać prezent. Ks. Stanisławowi Orzechowskiemu z Wrocławia, z okazji 50-lecia kapłaństwa, wręczamy zatem portret jego samego, uprzedzając jednak, że jest to obraz niepełny, kreska ledwie, mały szkic. Portretowanie fenomenu, jakim jest ks. Orzechowski, od razu skazane jest na niepowodzenie. W małym kadrze gazetowej strony nie zmieszczą się dokonania i cechy człowieka, który od 50 lat walczy o obecność Boga w sercu setek ludzi. Walczy z ambony – jego przepowiadanie znane jest nie tylko w Polsce, ale też w Dublinie, Wiedniu, Edynburgu, Coventry, Oslo. Walczy jako pielgrzym – niezmiennie od 1981 r. jako Główny Przewodnik Pieszej Pielgrzymki z Wrocławia na Jasną Górę i corocznej Pielgrzymki do Grobu św. Jadwigi w Trzebnicy, pomysłodawca i kierownik pielgrzymki do Ostrej Bramy. Walczy jako duszpasterz studentów – od 47 lat w DA „Wawrzyny” we Wrocławiu. To dla studentów wymyślił „Kurs anty-małżeński”, przygotowujący do zawarcia sakramentu małżeństwa. Obecnie odbywają się trzy cykle w ciągu roku, na których spotyka się ok. 150 par narzeczonych. Walczy jako spowiednik – od wielu lat przychodzi z tą posługą do kleryków wrocławskiego seminarium. Księże Stanisławie, Orzechu – oto Ty, sportretowany z ukrycia.

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

W 1939 r. w Kobylinie, tuż przy ulicy, stał dom – prostokątna bryła z drzwiami pośrodku i czterema oknami. Niski, z pokojami na poddaszu. To tu 7 listopada, dwa miesiące po wybuchu II wojny światowej, urodził się Stanisław Orzechowski. Niedaleko domu był rynek z ratuszem i kościół św. Stanisława, w którym 5 lipca 1964 r. młody kapłan odprawił prymicyjną Mszę św.

Dzieciństwo, początek drogi

Reklama

Dziecko urodziło się duże (chłopak podobno ważył aż 6 kg!). Mama, Franciszka, skorzystała z pomocy akuszerki, pani Kabatowej, a dumny ojciec nadał pierworodnemu imię, które sam nosił. Wkrótce przeprowadzili się do Rębiechowa. Ojciec pracował na kolei i dom, który zajęli, stał tuż przy torach. Po Stachu przyszli na świat jeszcze Bronek, Kazik i Józek. Wojna nie oszczędzała nikogo i do domu często zaglądała bieda. Ale to byli pracowici ludzie. Walczyli, by godnie przetrwać. Mimo że sami posiadali niewiele, dzielili się z sąsiadami. Matka miała tak dobre serce, że ojciec musiał powstrzymywać jej hojność, żeby nie zabrakło dzieciom. Wstawali wcześnie. Matka nawet po to, by w spokoju wysłuchać śpiewu ptaków. Mały Stach wiedział, że musi dbać o swoje rzeczy, aby mogli skorzystać z nich również jego bracia. Do kościoła często chodził boso. Kilka kilometrów brnął przez las, a potem mył nogi w rzece i zakładał buty. „Bóg dał mi nogi po to, by je schodzić. Gdy po śmierci przyjdę do Niego, powie: «Orzechu, pokaż mi twoje nogi». I ja wtedy pokażę mu moje spuchnięte od żylaków, schodzone nogi” – powie po latach w jednym z wywiadów.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Poszukiwanie drogi

Ale początek nie był łatwy. Szkoła była w Kobylinie. Codziennie, niezależnie od pogody, przez 7 lat chodził tam, mimo że nie zawsze go chwalono. Do dziś wspomina rozmowę z jedną ze swych nauczycielek: – Kim chcesz być w przyszłości? – spytała. – Nauczycielem – odpowiedział mały Staś. – Co? Z takim głupim łbem to się nie nadajesz! – krzyknęła z wielkopolską bezpośredniością. Po ukończeniu szkoły poszedł do technikum budowlanego. To nie był dobry wybór i chciał nawet zrezygnować, ale porzuceniu szkoły zapobiegł dziadek Wawrzyn. W 1957 r. rozpoczął pracę w zawodzie. Szybko jednak zorientował się, że to nie jest jego droga. Wychodząc z kościoła, natknął się na afisz zachęcający do wstąpienia do seminarium. Od tej pory coś nie dawało mu spokoju. Wreszcie podjął decyzję: wstąpił do seminarium we Wrocławiu.

Po pierwszym roku dostał wezwanie do wojska. Rutynowe badanie wykazało ciężką gruźlicę. Dziury w płucach były wielkości pomarańczy, jego powołanie zawisło na włosku. Nie zastanawiając się długo, pojechał na Jasną Górę, do Matki. Stanął przed Nią i poprosił: „Jeśli chcesz, żebym był księdzem, zrób coś z tą gruźlicą...”.

Po 3 miesiącach choroba się wycofała. 28 czerwca 1964 r. kard. Bolesław Kominek wyświęcił go na kapłana. Więc chyba chciała...

Od miski z wodą do mistyki

Reklama

Modlitwa nie przychodziła mu łatwo. Wiedział, że wszystko jest tu ważne i wymaga ciężkiej pracy. Studiował mozolnie i uczciwie. Modlił się gorliwie i szczerze. Dążył do tego, aby Bóg był obecny nie tylko w jego kazaniach i refleksjach kapłańskich, ale także w najbardziej ukrytej przed ludźmi rzeczywistości serca. Na początku swojego podążania za Panem Bogiem zapominał rano o znaku krzyża. A pragnął, by była to absolutnie pierwsza czynność po obudzeniu. Zmuszał ciało, by nie angażowało się w inne działania. Jednak zapominał, wciąż nie była to pierwsza jego czynność. Wreszcie wpadł na pomysł stawiania wieczorem obok łóżka miski pełnej wody. Rano, gdy wstawał i nogi zanurzały się w lodowatej wodzie, aż chlupało – już wiedział, już pamiętał! Dziś niektórzy spośród tych, którzy go znają, mówią: mistyk. On sam w jednym z wywiadów dzielił się swoim odkryciem w pojmowaniu Eucharystii: „Pojąłem rzecz największą, której nie pojmowałem przez lata, odprawiając Mszę św. Że nasza Liturgia na ziemi jest odbiciem tej Liturgii w niebie. Nierozerwalnie się wiąże jedno z drugim. Nie ma już takiej Mszy św., żebym nie widział nieba otwartego i owej Liturgii, która się tam dzieje i z którą współbrzmi to, co my tutaj, na ziemi, robimy. To jest niewiarygodnie mocne. Nie widzę, rzecz jasna, twarzy Zasiadającego, bo to pewnie jest niemożliwe, ale widzę Go jako wielki blask światła”. To widzenie Światła zaczynało się od stawiania miski z wodą i bólu kolan od klęczenia w czasie rodzinnych pacierzy. „On nie jest żadnym kaznodzieją ludowym – mówiła przed laty o Orzechu pani Maria Dąbrowska, emerytowana nauczycielka języka polskiego z urszulańskiego liceum. – On dla mnie jest... mistyczny. Obserwuję go i wydaje mi się, że ten mistycyzm długo w nim dojrzewał”.

Mowa, która rani

Chcesz usłyszeć prawdę o sobie – idź do Orzecha. Pobądź z nim trochę, niech cię pozna, a potem ci wyłoży kawę na ławę, aż ci w pięty pójdzie. Niech doprowadzi cię do ściany, aż stracisz poczucie pewności.

Reklama

To prawda... Przez lata działalności duszpasterstwa „Wawrzyny” kolejne pokolenia studentów odkrywają, że Orzech „zawsze ma rację”, nie próbuje się przypodobać i nie głaszcze. Wymaga, spodziewa się, często nie okazuje żadnej wdzięczności. W wychowywaniu stosuje „wielkopolską bezpośredniość”. Żadnej socjotechniki, żadnego piaru. Nie zabiega i nie walczy o liczbę studentów w szeregach. Często rani. A jednak wciąż przychodzą kolejne pokolenia studentów i – najpierw nieśmiało, a potem na stałe – chcą być w zasięgu jego spojrzenia i ojcowskiej troski: dystansu, który buduje, i modlitwy, którą otacza. Nie jest czułostkowy. Są dni, że nawet nie próbuje być miły. Jest boleśnie prawdziwy. Bez maski, bez kreacji, trochę na zasadzie: „co w sercu, to w gębie”. A jednak nowe pokolenia młodych, którym wciąż ktoś chce się przypodobać i coś sprzedać – przychodzą i szybko odkrywają, że nie mogą być obojętni, muszą się określić, czy go lubią, czy wolą uciekać. Orzech często obraża studentów w kazaniach, łamie stereotypy ich myślenia, sięga po sformułowania niegrzeczne, zbyt dosadne. Wielu nie potrafi tego zaakceptować i odchodzi. Orzech dba, by sól jego mowy nie straciła smaku. Ci, którzy przez warstwę tej soli, mimo zranień, przekopią się głębiej, odkrywają inny świat, często znajdują drogę swojego życia. Robert Ruszczak, założyciel zespołu „40 synów i 30 wnuków jeżdżących na 70 oślętach”, opowiadał przed laty, jak dołączył do duszpasterstwa, ale był jakby z boku, dryfował. Po jednej ze Mszy św. porannych Orzech zagadnął go, co się dzieje, a on odrzekł, że nic, że jest smutny z natury. „Z natury to tylko diabeł jest smutny” – odrzekł i zaprosił natychmiast na rozmowę, która, jak się potem okazało, zmieniła życie Roberta.

Niemoc jest częścią nas

Nikt nie lubi się odsłaniać. Nawet rodzice wobec własnych dzieci dość ostrożnie dozują opowieści o wydarzeniach, które nie przynoszą im chluby. Orzech wychowuje inaczej. Często ryzykuje utratę autorytetu. Opowiada o zdarzeniach, które nie poszerzają jego aureoli. Staje przed rzeszą młodych i starszych z prawdą o Bogu, ale też o sobie. Anegdotą z brodą jest już historia o tym, jak jako dziecko wykradał swojemu proboszczowi wiśnie z sadu. I jak musiał to wyznać na spowiedzi w konfesjonale samemu właścicielowi tych drzewek owocowych. „Prawda jest jedynym fundamentem wzrostu człowieka i relacji. Ten z ogonem, z lewej instancji, lubi wszystko zagmatwać, ale nie wolno mu pozwolić!” – woła często w kazaniach. On karmi ludzi szczerością i gdy płaczą, pozwala im na to.

Reklama

Przed laty wrócił w kazaniu do śmierci swojego taty. Mówił o tym, jak przyszedł do ojca, który miał amputowaną nogę i usłyszał: „Stasiu, podrap mnie albo pomasuj mi tę nogę”. – Ale ja przecież wiem – mówił Orzech – że tej nogi już nie ma! Głos mu się łamie, ludzie słuchają i płaczą. I dalej opowiadał, jak patrzył na umierającego tatę i wtedy dotarło do niego z wielką wyrazistością, co jest człowiek wart bez Pana Boga. I zwrócił się do tych poruszonych ludzi, tak jakby do każdego z nich z osobna, chropowatym, łamiącym się głosem: „Wiesz, co ty jesteś wart bez Pana Boga?”. Ludzie podnieśli na niego załzawione oczy, każdy z nich myślał, że Orzech zwraca się bezpośrednio do niego. „Co jesteś wart bez Pana Boga? Gówno!” – rzucił im prosto w te zapłakane twarze.

Czasem ten szok, który wywołuje, jest jak zrzucanie Szawła z konia. Spada, porażony, ale wstaje już inny. Paweł Lipski, jeden ze studentów, napisał kiedyś: „Przez Orzecha Duch Święty działa. Ten kanał, ta rura pionowa, która łączy nas z Bogiem, u niektórych ledwie ciurka, a u niego ma jakąś potężną przepustowość”.

Demaskowanie wad

Reklama

Ks. Aleksander Radecki, autor książek o Orzechu, redaktor jego kazań, mówił kiedyś, że niezwykłą cechą Orzecha jest to, że bez zahamowań mówi o czymś, co jest dla niego trudne. „Jego szczerość – twierdził – polega też na tym, że nie kreuje się na kogoś wielkiego, mądrego, ale jest do końca sobą. Bez kompleksów. Nie przeprasza, że nie ma habilitacji. Mógłby mieć bez problemu, ja to wiem, ale co z tego? Nie ma i wcale się tym nie martwi. Umie opowiadać o swoich grzechach i o swoich niedoskonałościach. I to przekonuje ludzi, bo on nie występuje jako autorytet nieposzlakowany. Ujawnia tę swoją słabość, a nawet więcej. Osiągnął coś, co jest szczytem ludzkich możliwości: pozwala, żeby inni z niego kpili i sam umie z siebie zakpić. Jest szorstki, bo chce być szorstki. Jest zasadniczy, bo nie pozwala sobie na to, żeby się do kogoś przywiązać. Tak jakby mówił każdemu: „Ty nie mnie masz szukać, ty masz szukać Boga. Ty nie do mnie masz przychodzić, ty masz iść do nieba”. A potem zaraz dodaje: „Jak będzie trzeba, to ci podam rękę, a jak to nie pomoże, to ci przyłożę Panią Orzechowską” (tak studenci nazywają jego wielką lagę).

Noc jest po to, by słuchać

Niepełny byłby portret Orzecha, gdyby nie sięgnąć do fenomenu jego posługi w konfesjonale. Orzech spowiada w nocy. Robi to od lat: jeszcze zanim narodził się pomysł Nocy Konfesjonałów, on już siadywał w jednej z salek z wielkim kubkiem herbaty. „Studenci mają czas dopiero w nocy – mówił – dlatego tak spowiadam”. Zwykle trzeba czekać bardzo długo w kolejce, jednak nikt się nie niecierpliwi. Ludzie przychodzą. Niektórzy boją się, że zatrzęsie ich światem w posadach i wszystko będą musieli zaczynać od początku. A jednak w tej posłudze wielki i surowy Orzech, rzucający na co dzień gromy z ambony i grożący lagą, chowa się cały w ramionach Miłosiernego Ojca, który cieszy się niewyobrażalnie z powrotu tego, który odszedł, ale udało mu się wrócić.

Jeden z więźniów opowiadał kiedyś, że dane mu było, po odsiedzeniu długiego wyroku, spowiadać się u księdza Orzecha. Bał się, bo wiedział, z czym idzie. Po spowiedzi Orzech nic nie powiedział, tylko wstał i mocno go objął. „Wie pani – mówił więzień – on mnie tak przytulił, jak jeszcze nikt w życiu... Mnie, po tym wszystkim!”.

Uroczystości Jubileuszu 50-lecia kapłaństwa ks. Stanisława Orzechowskiego odbyły się 9 sierpnia 2014 r. Z woli Jubilata miały one miejsce na Przeprośnej Górce w trakcie 34. Pieszej Pielgrzymki Wrocławskiej na Jasną Górę. W uroczystej Mszy św. wzięli udział nie tylko pielgrzymi, ale także wielu bliskich znajomych Jubilata.

2014-08-12 13:51

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

O. Knotz: w małżeństwie ukryta jest niesamowita siła przetrwania

[ TEMATY ]

duszpasterstwo

duszpasterstwo akademickie

Archiwum prywatne

O. Ksawery Knotz

O. Ksawery Knotz

W małżeństwie ukryta jest niesamowita siła. To środowisko życia i wychowania, miłości po prostu, ma niesamowitą moc przetrwania” – powiedział o. Ksawery Knotz OFMCap. podczas „Duchowej sofy” w Duszpasterstwie Akademickim Xaverianum w Opolu.

"Z małżeństwem i dziećmi związana jest olbrzymia nadzieja na przyszłość, że jeśli zło będzie nas dosięgało, to zostanie przezwyciężone przez miłość i życie, które ta miłość daje” – mówił zakonnik.
CZYTAJ DALEJ

Dobrze biegniesz, ale czy w dobrą stronę?

2024-12-21 23:26

Marzena Cyfert

Spotkanie formacyjno-modlitewne w parafii Ducha Świętego

Spotkanie formacyjno-modlitewne w parafii Ducha Świętego

W parafii Ducha Świętego we Wrocławiu rozpoczął się cykl spotkań formacyjno-modlitewnych przeznaczonych dla wszystkich, w szczególności dla ludzi młodych 18-35 lat.

– Cały cykl spotkań mamy zaplanowany przynajmniej do kwietnia przyszłego roku, ale może będzie i dłużej. Całość jest zatytułowana „Dobrze biegniesz, ale czy w dobrą stronę?”, bo bardzo dużo rzeczy robimy i w Kościele, i w codzienności, mamy dobre tempo życia, ale czy w dobrym kierunku to tempo realizujemy? – mówi o inicjatywie ks. Wojciech Sulima.
CZYTAJ DALEJ

Betlejemskie Światło pokoju znowu zapłonęło

2024-12-22 18:48

Magdalena Lewandowska

Harcerze, harcerki i zuchy z Wrocławskiego Szczepu Harcerskiego „347” uroczyście wprowadzili Betlejemskie Światło Pokoju do parafii św. Anny na wrocławskim Oporowie.

Przekazali je na ręce ks. Łukasza Jędry CM, przypomnieli też historię tego niezwykłego wydarzenia: w Grocie Narodzenia Pańskiego płonie wieczny ogień, od którego co roku odpala się jedną malutką świeczkę. Płomień świecy jest niesiony przez skautów w wielkiej sztafecie i obiega cały świat. – Betlejemskie Światło Pokoju zorganizowano po raz pierwszy w 1986 r. w Linz, w Austrii, jako część bożonarodzeniowych działań charytatywnych. Akcja nosiła nazwę „Światło w ciemności”. Od tego czasu każdego roku harcerka i harcerz odbierają światło z Groty Narodzenia Pańskiego, następnie transportowane jest ono na cały świat. Związek Harcerstwa Polskiego organizuje Betlejemskie Światło Pokoju od 1991 r. Tradycją jest, że ZHP otrzymuje światło od słowackich skautów, a przekazanie światła odbywa się naprzemiennie raz na Słowacji raz w Polsce. Polska jest jednym z ogniw betlejemskiej sztafety, harcerki i harcerze przekazują światło dalej do szkół, urzędów, instytucji, kościołów i domów. Z Polski idzie ono na wschód: do Rosji, Litwy, Ukrainy i Białorusi, na zachód do Niemiec, a także na północ do Szwecji – wyjaśniali harcerze.
CZYTAJ DALEJ
Przejdź teraz
REKLAMA: Artykuł wyświetli się za 15 sekund

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję