Mam 62 lata, jestem emerytką, a od czterech lat, wdową. Doświadczam cierpienia samotności... Bardzo bolesna jest dla mnie świadomość, że nie jestem nikomu potrzebna. Brakuje mi drugiego człowieka. Nie ludzi, nie grupy, ale pojedynczej osoby, która miałaby dla mnie czas. Osoby, z którą mogłabym posiedzieć, wypić herbatę, zjeść obiad, iść na spacer, do kina, podyskutować o obejrzanym filmie.
Jestem praktykującą katoliczką, wrażliwą na piękno przyrody, ceniącą w ludziach uczciwość i prawdomówność. Szukam przyjaźni na dobre i na złe chwile w życiu.
Czytelniczka „Niedzieli” z woj. śląskiego
Ten list to typowe ogłoszenie w naszej korespondencyjnej rubryce i tam też go umieściłam. Ale tym razem chciałabym, byśmy zatrzymali się chwilę przy tym problemie. Sama łapię się na tym, że całymi dniami nie mam kontaktu z ludźmi, oprócz – oczywiście – tych w sklepie czy w komunikacji miejskiej. Moi najbardziej zaprzyjaźnieni rówieśnicy poumierali, luźne przyjaźnie całkiem się rozluźniły i od czasu do czasu tylko kontakt przez telefon przypomina, że jeszcze żyjemy. I też czasem zastanawiam się, jak to się stało, że wokół mnie jest tak pusto. Bo rodzina, która jest w gromadzie podczas świąt, na co dzień boryka się ze swoimi problemami. Oczywiście, mam jeszcze co robić, jakoś udaje mi się pracować, ale już nie w pełnym wymiarze czasu. Pozostają całe godziny i dni, gdy nie wiadomo, co ze sobą robić. I doszłam do wniosku, że powodem tej samotności są:
1. Nieumiejętność pielęgnowania przyjaźni
2. Rozluźnienie więzów rodzinnych
3. No i jednak jakiś egoizm jednostkowy i wygodnictwo...
Czy da się to nadrobić, czy da się cofnąć czas? Co robić wobec tego? Oczekuję podpowiedzi od Państwa – Czytelników „Niedzieli”. Ja też pomyślę sobie nad tym głębiej i podzielę się swoimi przemyśleniami. Niech to będzie takie zadanie na czas świąteczny – a może także do wspólnego zastanowienia się w większym gronie.
Wesołych świąt Bożego Narodzenia!
Pomóż w rozwoju naszego portalu