MARIA FORTUNA-SUDOR: Pamięta Ojciec swoje pierwsze zetknięcie z wolontariatem?
O. STANISŁAW WYSOCKI: Studiowałem we Włoszech, gdy w Polsce był stan wojenny. Ponieważ nie mogłem na wakacje wrócić do ojczyzny, więc pojechałem do jednego z naszych konwentów na południu Włoch. Tam spotkałem o. Carmelo, który zaproponował, abym zaangażował się w pomoc grupie prowadzącej obóz dla niepełnosprawnych dzieci. Zacząłem od wolontariusza ciągnącego na plaży wózki z niepełnosprawnymi. Wtedy uświadomiłem sobie, że wolontariat to rodzaj bakcyla; jak się raz z tym człowiek zetknie, to potem już mu zawsze czegoś brakuje.
Potem był Wolontariat św. Eliasza. Skąd pomysł, aby tę formę pomagania w szpitalu przenieść na polski grunt?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Gdy wspólnie z o. Carmelo pracowałem jako kapelan w dużym szpitalu na peryferiach Rzymu, uświadomiliśmy sobie, że sami nie jesteśmy w stanie zapewnić wsparcia i duchowej pomocy chorym. Wtedy pomyśleliśmy o wolontariuszach i ten pomysł tam się sprawdził. Toteż gdy wróciłem do Krakowa i zostałem skierowany do posługi w szpitalu im. Dietla, szybko uświadomiłem sobie, jak wielu chorych potrzebuje pomocy. Doszedłem do wniosku, że to, co się sprawdziło w warunkach włoskich, można wprowadzić również u nas.
Jak pozyskał Ojciec pierwszych wolontariuszy w Krakowie?
Reklama
Pamiętałem, że od lat u dominikanów było dobrze postawione duszpasterstwo akademickie. Akurat trwały rekolekcje adwentowe na zakończenie 2002 r. Zwróciłem się do rekolekcjonisty i zapytałem, czy nie ogłosiłby informacji, że istnieje możliwość niesienia pomocy osobom chorym. Kilka tygodni później przed naszym kościołem czekała na mnie 13 osobowa grupa studentów, którzy odpowiedzieli na apel. Początkowo oni przychodzili, żeby na przykład zawieźć chorych do kaplicy na Mszę św., czy nakarmić pacjentów, którzy sami nie mogli jeść. Potem trzeba było pomyśleć o odpowiedzialności za naszą działalność. Ktoś zaproponował, żeby założyć stowarzyszenie. Biurokracja mnie przerażała, ale na szczęście, pojawili się ludzie, którzy sie tym zajęli.
Dziś wolontariat to wielkie organizacje, projekty, przedsięwzięcia… Jak Ojciec ocenia rozwój tej pięknej idei w naszym kraju?
Nie boję się powiedzieć, że wolontariat został u nas sprowadzony do żebractwa. Najłatwiej wysłać młodych z puszką, aby potem pracownicy fundacji czy stowarzyszenia podzielili zebrane pieniądze. Ale to nie jest wolontariat! Wszędzie na świecie bogactwo stanowią: wolontariusz i jego czas, który poświęca on na niesienie pomocy innym. Tymczasem najprościej jest wysłać młodych, aby pozbierali datki. Jeszcze ich pokażmy w świetle reflektorów, jeszcze serduszka przyklejmy. Oczywiście, to też jest potrzebne, ale nie nazywajmy tego wolontariatem.
Gdzie tkwi przyczyna niewłaściwych rozwiązań?
Reklama
To decyzje Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej, MEN-u. To postawa tych wielkich organizacji pozarządowych. Co zrobiła ustawa o 1 procencie? Doprowadziła do walki szczurów. Tymczasem nie tak być powinno. Jeśli każda z tych organizacji otrzymała KRS, to one wszystkie potrzebują wsparcia na działalność. To niewłaściwe, że ta duża organizacja zbiera wielkie pieniądze, z których część przeznacza na przykład na… reklamę. Przecież podatnik przeznaczył te datki na pomoc konkretnemu człowiekowi.
A na przykład ustawa o wolontariacie i organizacji pożytku publicznego jest cała w optyce pracy; możesz więc sobie odrobić staż, znaleźć zatrudnienie. Owszem, to dobry kierunek. Ale nie tak, że firma proponuje, abyś uporządkował jej archiwum, dzięki czemu zdobędziesz doświadczenie. Nie tędy droga. Ta firma jelenia szuka, a nie wolontariusza.
A co sądzi Ojciec o upowszechnianiu idei wolontariatu wśród młodzieży przez przyznawanie jej punktów za pomaganie?
Jak żeśmy zaczynali, modne były „erazmusy” i związane z tym zagraniczne wyjazdy. Wtedy na kursie wolontariatu mieliśmy jednorazowo 220 osób! To wynikało z faktu, że student pragnący wyjechać, musiał się wykazać, gdzie i jak działa. Z kolei gimnazjaliści mogą pozyskać dodatkowe punkty, które pomogą im się dostać do wymarzonej szkoły. Wie pani, do dziś niektórzy znajomi się do mnie nie odzywają, bo nie wydałem stosownego, a nieprawdziwego zaświadczenia o wolontariacie dla ich dzieci. Uważam, że takie „nagradzanie” pomagania jest złe, bo nasze dzieci, młodzież uczą się cynizmu. Dochodzą do wniosku, że wszystko można załatwić, wykombinować.
W wielu krajach europejskich w wolontariat angażują się ludzie starsi. U nas w tym zakresie jesteśmy wciąż w powijakach. Proszę powiedzieć, dlaczego warto, aby właśnie osoby 50, 60 plus zainteresowały się ideą pomagania?
Bo to grzech nie podzielić się z innymi bogactwem życiowym, którego skarbnicą są osoby dojrzałe. Często ich energia jest wykorzystana na narzekanie. Tymczasem nie oczekujmy, że pan Tusk przyjdzie, aby rozwiązać nasz problem albo zrobi to PiS, czy ktokolwiek. Nie, my musimy to zrobić sami.
To jest egoizm, jeśli nie pomagamy. Gonimy za mrzonkami, narzekamy, plotkujemy, tymczasem wolontariat czeka. On rodzi się w głębi serca. Trzeba tylko czasami odkurzyć tę szlachetną cząstkę każdego z nas. Ona nie ma imienia, nie ma religii. To ta dobra strona człowieka. To jest, jak ja to często nazywam, wizerunek Pana Boga, który w każdym z nas tkwi.