WIESŁAWA LEWANDOWSKA: - Minister finansów Jacek Rostowski zapewniał nas nieustannie, że polskie finanse publiczne dzięki rządowi PO są tak wiarygodne, jak nigdy dotąd w całym okresie transformacji. A o budżecie na 2013 rok jeszcze niedawno mówił, że relacja wydatków publicznych do PKB utrzymuje się na historycznie niskim poziomie. Tymczasem...
ZBIGNIEW KUŹMIUK: - Niestety, pan minister od dawna już manipuluje statystykami i uprawia kreatywną księgowość. Stan finansów publicznych w połowie 2013 r. jest fatalny, fatalna jest również sytuacja budżetu w tym roku. Najdobitniejszym tego dowodem jest fakt, że po 5 miesiącach tego roku deficyt jest wykorzystany w 87 proc. i nowelizacja tego „znakomitego” budżetu - w celu załatania dziury, która okazuje się znacznie większa niż zakładano - jest nieuchronna.
- A Pan w dodatku alarmuje, że na naszych oczach rozpada się system podatkowy. Co to znaczy?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
- Jeżeli wpływy podatkowe z najważniejszych podatków są bardzo wyraźnie niższe - o kilkanaście procent - od analogicznego okresu roku ubiegłego, to mamy do czynienia z rozpadaniem się systemu podatkowego. Zwłaszcza że to jest już drugi rok z rzędu, gdy minister Rostowski tak bardzo rozmija się z prognozami wpływów podatkowych. W 2012 r. zabrakło 12 mld zł samych tylko wpływów z VAT w stosunku do tego, co zaplanowano. I gdyby nie trick z rozporządzeniem, aby zwroty VAT z grudnia zaliczać już w ciężar następnego roku, to ta różnica wynosiłaby 14 mld zł. Sumarycznie wpływy podatkowe w 2012 r. były niższe od planowanych o ponad 16 mld zł. Sytuacja ta zaczyna się powtarzać w 2013 r.: już w jego połowie wpływy z VAT są o ponad 12 proc. niższe (w porównaniu do analogicznego okresu roku poprzedniego), z CIT o ponad 14 proc., nawet wpływy z akcyzy są o blisko 5 proc. niższe.
- Rząd pociesza siebie i nas wszystkich, że mimo kryzysu w Europie utrzymaliśmy większą niż inne kraje dynamikę wzrostu gospodarczego.
- To dość kiepskie pocieszenie. W ubiegłym roku był blisko 2-procentowy wzrost, w tym roku pewnie też jakiś symboliczny wzrost będzie, co by oznaczało, że przynajmniej wpływy z VAT i akcyzy powinny delikatnie rosnąć, a nie spadać tak samo, jak w roku poprzednim.
- To dziwne, że spadają?
- Dziwi mnie przede wszystkim to, że minister toleruje ten spadek dochodów z VAT przy nieznacznie, ale jednak wzrastającej gospodarce. Przyznając otwarcie, że istnieją tzw. przestępstwa karuzelowe na ogromną skalę, już od kilkunastu miesięcy nie robi nic w tej sprawie. Ciągle nie ma obiecywanego przez rząd projektu ustawy uszczelniającej system podatkowy, mimo że jest przygotowywany od wiosny 2012 r. A nie byłoby nawet i tego projektu, gdyby nie naciski ze strony właścicieli hut, którzy grożą wygaszeniem pieców i masowym zwalnianiem pracowników, jeśli Polska nie zlikwiduje bezpodatkowego importu prętów metalowych (to są właśnie tzw. wyłudzenia karuzelowe VAT); proceder ten nie tylko prowadzi do bankructwa hut, ale i wpływy z VAT są z tego tylko powodu mniejsze o kilkaset mln zł rocznie! A minister finansów się nie spieszy.
Reklama
- W Polsce nigdy chyba nie przywiązywano szczególnej wagi do szczelności systemu podatkowego; może dlatego, że istnieje przyzwolenie społeczne na różne formy podatkowej nieuczciwości. Uważa Pan Poseł, że zjawisko to może dziś znacząco niszczyć system podatkowy?
- Sprawa dotyczy nie drobnych oszustw i naciągaczy podatkowych, lecz „przekrętów” w wielkiej skali, które cieszą się specyficznym politycznym tolerowaniem ekipy rządzącej. Dlaczego np., przy wzroście liczby samochodów w Polsce nie wzrasta ilość sprzedawanego paliwa? Gołym okiem widać, że coś tu się nie zgadza, a rząd jednak zdaje się tego nie dostrzegać. Prokurator, który prowadził postępowanie przeciwko mafii paliwowej w 2005-06 r., żali się dziś, że to jego jedno postępowanie rozbito na 196 spraw, rozesłano do kilkudziesięciu prokuratur rejonowych, nie przesyłając zebranego materiału dowodowego, a one następnie większość z nich umorzyły! Już w 2006 r. te paliwowe wyłudzenia VAT i akcyzy dotyczyły kilkunastu mld zł rocznie. Mamy więc do czynienia, jak to nazywa prof. Witold Modzelewski, z procesem prywatyzacji podatków. Dziś już na masową skalę. Podatki, które powinny płynąć do budżetu państwa, płyną szerokim strumieniem do prywatnych kieszeni. Nikt nikogo nie złapał za rękę, ale brak reakcji ministerstwa finansów na to zjawisko pokazuje, że istnieje jakaś dziwna blokada na poziomie centralnym. To bardzo zastanawiające, bo przecież proceder dotyczy miliardów złotych rocznie!
- Samo, nawet najbardziej skuteczne uszczelnienie systemu podatkowego to chyba jednak za mało. PiS - tak przynajmniej wynika z debat programowych - planuje rewolucję podatkową?
Reklama
- Rewolucje rzadko przynoszą dobre skutki, a już w podatkach na pewno nie byłby to dobry pomysł. Ale naprawdę konieczne jest wprowadzenie nowych ustaw: o podatku VAT i wspólnej o obydwu podatkach dochodowych (PIT i CIT), co, moim zdaniem, znacząco uprościłoby przepisy podatkowe. Dlatego, że w tej chwili tylko najbieglejsi doradcy podatkowi są w stanie ogarnąć ten gąszcz wciąż zmieniających się przepisów podatkowych.
- Ten gąszcz z tzw. furtkami jest właśnie po to, by umożliwić przestępstwa podatkowe, prywatyzacje podatków?
- Nie sposób myśleć inaczej. Od miesięcy pojawiają się publicznie ogłoszenia biur oferujących tzw. optymalizację podatków. Trudno w demokratycznym kraju tego zabronić, ale minister finansów, czytając takie ogłoszenie, powinien już dawno na to zareagować.
- Nie powie Pan jednak, że minister Rostowski przymyka oczy na wszelkie nadużycia podatkowe i działa w ten sposób na szkodę budżetu państwa?
- Nie twierdzę, że nic w tej sprawie nie robi, bo np. podpisuje porozumienia z kolejnymi krajami - tzw. rajami podatkowymi i stara się w ten sposób hamować wypływ nieopodatkowanych pieniędzy z Polski. Ale twierdzę, że to uszczelnianie podatków idzie jak krew z nosa! W końcu przez 6 lat można było naprawdę zrobić to skutecznie.
- Pieniądze niefrasobliwie przeciekają przez system podatkowy, omijając budżet, za to minister intensywnie szuka ich gdzie indziej. Ostatnio wywołał burzę - nie tylko w kręgach opozycji - próbując sięgać po pieniądze z OFE. Tłumaczył, że to „pseudokapitałowy system OFE jest sprawcą aż 40 proc. długu publicznego”. Pana zdaniem, to zbyt desperacki skok na kasę?
Reklama
- To obecne podejście pana ministra do OFE wydaje się co najmniej zaskakujące, bo przecież wtedy, kiedy wprowadzano ten system, Rostowski był - jako ówczesny doradca wicepremiera Leszka Balcerowicza - zwolennikiem tego rozwiązania. Osobiście uważam, że ten system był i jest dla naszego kraju absolutnie nie do przyjęcia, a może się sprawdzać jedynie w krajach bardzo zamożnych, gdzie ludzi stać na oszczędzanie i odkładanie na emeryturę. Ponad 90 proc. Polaków na to nie stać, tymczasem wprowadzono ten system obligatoryjnie dla wszystkich.
- A więc rząd wychodzi teraz naprzeciw oczekiwaniom Polaków?
- Może to tak uzasadniać, ale przecież jasne jest, że celem jest łatanie dziury budżetowej i zmniejszanie długu publicznego właśnie pieniędzmi z OFE, a chodzi o sumę blisko 280 mld zł. Dzięki nim można by zmniejszać coroczną budżetową dotację do ZUS, a w konsekwencji mieć mniejszy deficyt budżetowy i mniejszy przyrost długu publicznego. Bez względu na to, jakie będą ostateczne decyzje rządu w tej sprawie, jasne jest, że nie idzie tu o zapewnienie Polakom godziwych emerytur.
- Rząd Donalda Tuska - mimo niedawnego ujawnienia wielkiej dziury budżetowej - jest wciąż pełen optymizmu, minister finansów zapowiada przyspieszenie gospodarcze po trudnym roku 2013. Gruszki na wierzbie?
- Jesteśmy za tym, żeby polska gospodarka przyspieszała, tyle tylko, że zwiększenie wzrostu gospodarczego do 2-3 proc. PKB nie postawi jej na nogi, nie zapewni Polakom dobrej przyszłości. Nowe miejsca pracy powstają dopiero przy wzroście minimum 4 proc. PKB, a takiego wzrostu nie przewidują nawet najwięksi optymiści, ani w roku 2015, ani nawet w latach następnych. Powrót na ścieżkę szybkiego wzrostu w dającej się przewidzieć perspektywie czasu jest co najmniej wątpliwy. A zatem - sytuacja naszych finansów publicznych będzie się, niestety, raczej pogarszać.
Reklama
- Jakim więc cudem dług publiczny osiąga właśnie teraz ten „historycznie niski poziom”?
- Takim, że pan minister przedstawia nam statystykę wg metodologii polskiej polegającej na księgowym ukrywaniu długu. W samym tylko Krajowym Funduszu Drogowym kryje się np. zobowiązania wobec Skarbu Państwa na przynajmniej 3 proc. PKB, czyli ok. 45 mld zł. - nie ma tych zobowiązań przy liczeniu długu metodą krajową, natomiast musi on być uwzględniony w rachunkach unijnych, z których wynika, że dług publiczny naszego kraju na koniec 2012 r. wyniósł już ponad 56 proc. czyli blisko 890 mld zł, a więc jest najwyższy w historii.
- Czemu służy i jakie skutki przynosi to doraźne chowanie długu?
- Ministrowi chodzi o pokazanie, że Polska ma swój dług pod kontrolą (bo jest wyraźnie niższy od unijnych tzw. progów ostrożnościowych - nie tylko od 60 proc., ale nawet od 55 proc.), co prawdopodobnie pozwala Polsce ciągle tanio się dalej zadłużać... Gdyby w krajowej księgowości użyto metody unijnej już teraz, to zostałby przekroczony ten pierwszy próg ostrożnościowy, czyli 55 proc., a zatem trzeba by na następny rok uchwalić zrównoważony budżet, zaś przy tak księgowo zmniejszonym długu minister może proponować na następny rok budżet z „kontrolowanym” deficytem - rząd nie musi się zatem narażać społeczeństwu zbyt drastycznym cięciem wydatków publicznych...
Reklama
-...i może sobie trwać przez kolejne lata spokojnie, zastawiając jednak pułapki na swych następców?
- Przede wszystkim na przyszłych podatników. A podobnych „pułapek” finansowych jest wiele, np. Fundusz Ubezpieczeń Społecznych - do końca 2012 r. miał zaciągniętych 19 mld zł kredytów budżetowych, a w rok 2013 minister chce pożyczyć FUS-owi jeszcze aż 12 mld zł! A więc razem prawie 2 proc. PKB dodatkowo zostanie zamiecione pod dywan. Wiadomo, że Fundusz nigdy nie zwróci tych pieniędzy do budżetu państwa (bo przecież ciągle wypłaca więcej świadczeń niż zbiera pieniędzy ze składek) i kiedyś trzeba będzie te zobowiązania umorzyć, a wtedy dług publiczny o te ponad 30 mld zł się powiększy. Takie zamiatanie pod dywan dobrze służy tylko przetrwaniu rządu, a finanse publiczne w podstępny sposób prowadzi do ruiny.
- Minister lubi się chwalić, że wydatki publiczne - dzięki dobremu rządzeniu - znacząco maleją. Naprawdę jest się czym chwalić?
Reklama
- Raczej wprost przeciwnie. Jeżeli deficyt sektora finansów publicznych w roku 2008 przy prawie 5-procentowym wzroście PKB wynosił 80 mld zł, w 2009 - 100 mld zł, a w 2010 już 120 mld zł, a teraz ten oficjalny wynosi ok. 60 mld zł, to znaczy, że rzeczywiście wydatki publiczne zostały ograniczone. Tyle że to ograniczanie przypadło na okres największego spadku aktywności gospodarczej. Można więc powiedzieć, że minister Rostowski przyczynia się do zwijania gospodarki, gdy przydałoby się jej pobudzanie, choćby inwestycjami publicznymi.
- W 2009 r. odrzuciliśmy podpowiedzi PiS-u - odpiera minister Rostowski - aby wprowadzić „pakiet stymulacyjny”, a dzisiaj odrzucamy propozycję rozdawnictwa na wielką skalę.
- Pan minister, niestety, rozmija się z prawdą. Publicznie ogłaszał, że będzie przeprowadzał tzw. zacieśnienie fiskalne, czyli ograniczanie wydatków, a faktycznie deficyt sektora finansów publicznych w latach 2009-10 wyniósł blisko 8 proc. PKB rocznie, a więc wydatki publiczne zostały powiększone! My nie proponujemy rozdawnictwa, lecz selektywne pobudzenie gospodarki, w tym w szczególności poprawę sytuacji na rynku pracy.
- PiS nie kryje, że jest gotowe przejąć władzę. Macie jakąś cudowną receptę na uzdrowienie finansów kraju?
- Zdajemy sobie sprawę, że nie będzie to łatwe, bo w tej chwili problemy są potężne, a za rok przy polityce obecnego rządu będą jeszcze potężniejsze. Jedną z naszych recept jest natychmiastowe uszczelnienie systemu podatkowego. Wpływy z podatków od razu mogą wzrosnąć o kilkanaście mld zł pod warunkiem, że uda się doprowadzić do tego, by wielcy tego świata wreszcie zaczęli je płacić (sektor paliwowy, bankowy, supermarkety). Chcielibyśmy też zaproponować inny sposób wydawania europejskich pieniędzy.
- Nie zaproponujecie budowy kolejnych aquaparków, stadionów?
Reklama
- Nie! Takie nieprzemyślane wydawanie pieniędzy europejskich w latach 2007-13 przysporzy nam teraz znaczących problemów w finansach publicznych. Warto by też zbadać, dlaczego np., mając 40 mld zł na program innowacyjności, po sześciu latach wydawania tych pieniędzy w rankingach innowacyjności spadamy, przegrywamy nie tylko w stosunku do Niemiec czy Francji, ale wyprzedzają nas także Rumunia, Bułgaria i kraje nadbałtyckie. Potrzebne jest przygotowanie nowej strategii wydawania unijnych pieniędzy. Jednym z kryteriów ubiegania się o nie powinien być ich pozytywny wpływ (bezpośredni lub pośredni) na przyszłą bazę podatkową. Bez tego kolejne inwestycje finansowane z pieniędzy unijnych będą przede wszystkim obciążać przyszłe budżety dodatkowymi wydatkami na ich utrzymanie.
- Niełatwo chyba dziś prosto odpowiedzieć na pytanie, dlaczego w Polsce wielkie pieniądze przeciekają przez palce, giną gdzieś, dlaczego omijają budżet państwa? Trzeba by przeprowadzić wielkie śledztwo?
- Nie potrzeba tu wielkiego śledztwa, wystarczyłoby zwykłe zainteresowanie instytucji rządowych (szczególnie ministra finansów) i ich rzetelna praca. Niestety, mamy tu do czynienia raczej z lekceważeniem różnego rodzaju patologii finansowych niż z wolą ich zwalczania.
* * *
Zbigniew Kuźmiuk - ekonomista, polityk, były marszałek województwa mazowieckiego, w latach 2004-09 deputowany do Parlamentu Europejskiego, poseł na Sejm IV i VII kadencji.