Reklama

Sztuka

Szczęściara

W tym roku obchodzi 40-lecie swojej pracy. Aktorka wybitna i uniwersalna. Znakomita zarówno w dramacie, jak i komedii. W teatrze, a także przed kamerą. Wykonawczyni kabaretowych skeczy oraz piosenek, ale też poruszających recitali. Ostatnio wyróżniona najbardziej prestiżową aktorską Nagrodą im. Aleksandra Zelwerowicza za kreację Elizabeth Costello w przedstawieniu „Koniec”. Niebawem ma wcielić się w postać śp. Marii Kaczyńskiej

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Odtwórczyni niezwykłych ról, poczynając od debiutanckiej Racheli w „Weselu” Stanisława Wyspiańskiego zagranej w Teatrze Śląskim. Przez 40 lat stworzyła kilkadziesiąt kreacji,wobec których nie można przejść obojętnie. W warszawskim, bardzo cenionym Teatrze Powszechnym występowała przez 34 lata. Od 4 lat zaś gra w równie znaczącym warszawskim Nowym Teatrze. Można ją zobaczyć także w Teatrze Telewizji czy wreszcie w polskim kinie. Od głównej roli zagranej w filmie „Sprawa Gorgonowej” po kreację „Andzi” w „Kobiecie prowincjonalnej” - roli wręcz oskarowej, w doskonałym, niedocenionym obrazie Andrzeja Barańskiego.

Ewa Dałkowska największe sukcesy odnosi w rolach tragicznych. Bo, jak mówi, szuka wielkości w postaci, która jest na dnie. - Nie znoszę, kiedy inni patrzą na człowieka, który upadł, jak na robaka, uważając, że nic już z niego nie będzie. Że nie podniesie się. Jestem pełna podziwu dla ludzi, którzy wbrew okolicznościom życiowym podejmują wysiłek, by się wdrapać na nowo do życia - podkreśla aktorka.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Sama uważa się za szczęściarę. Zarówno w życiu zawodowym, jak i prywatnym. Jest dumna z syna Ksawerego i męża Tomasza, którzy zawodowo związani są też z branżą artystyczną. Ale i w sukcesach, jak podkreśla Ewa Dałkowska, zdarzają się porażki, a to nietrafiona rola, źle wybrane piosenki do recitalu czy zmęczenie setnym spektaklem w tej samej roli…

Miała być wirtuozką

Reklama

Urodziła się we Wrocławiu w 1947 r., jako pierwsza z trojga rodzeństwa. Ze szkoły podstawowej niewiele zapisała w swoim pamiętniku, choć jedno wydarzenie utkwiło jej w pamięci po dziś dzień. - Nie wiem, w której to było klasie, ale nasz historyk naśmiewał się z Pana Jezusa jadącego z palemkami na osiołku - opowiada aktorka. - W ramach protestu siedziałam w klasie na podłodze. Skąd mi się to wzięło, dziś już nie pamiętam. Ale byłam bardzo oburzona.

Przez lata rodzina Dałkowskich mieszkała naprzeciwko radia i wszystko wskazywało na to, że Ewa będzie dziennikarką. Rodzice wprawdzie widzieli w niej przyszłego wirtuoza fortepianu, jednak córka porzuciła klawiaturę. Ojciec był prawnikiem, ale nie z PZPR-owskiego nadania,więc w domu się nie przelewało. Rodzice zresztą mieli też i inną kosztowną pasję: pokazywanie dzieciom miasta, kraju. Co niedziela więc oprócz obowiązkowej Mszy św. szli do kina, teatru czy na koncert. Podróżowali też wiele po Polsce - z plecakami, a później nawet rodzimą „Syrenką”. W ten sposób uczyli dzieci ojczyzny, a także kim są, czym jest dla nich Polska. A wszystko to w nieustannym kontakcie z Kościołem. Choć, jak przyznaje Ewa Dałkowska, ona sama do dziś „wadzi” się z Panem Bogiem i zazdrości swojemu mężowi jego głębokiej wiary.

Reklama

Oczywistą konsekwencją patriotyczno-religijnego wychowania stało się, w stanie wojennym, współtworzenie podziemnego Teatru Domowego. Wcześniej zaś, w latach 70. ubiegłego wieku - otwarte wsparcie ówczesnej opozycji. Również wzięcie udziału w Tygodniu Kultury Chrześcijańskiej w Warszawie. - Mieliśmy wykreślone przez cenzurę fragmenty romantyków. To bardzo jednoznacznie pokazywało, w jakiej sytuacji jest nasz kraj - wspomina Ewa Dałkowska. - Ludzie tłumnie uczestniczyli w Tygodniu i to było niezwykłe. Chłonęli każdą naszą frazę. Pamiętam do dziś dramatyczny obraz. Tydzień kończył się w kościele pw. św. Anny. Były tam ławki, w których zasiadali pisarze kwestionowani przez cenzurę PRL, a popierani przez Kościół. Literaci nie mogli czytać swoich wierszy, więc czytali je aktorzy. Ja ze współczesnych twórców czytałam Herberta. Wówczas poznałam prymasa kard. Stefana Wyszyńskiego, który powiedział do nas kilka pięknych zdań. Już nie pamiętam co, ale byłam bardzo wzruszona. I dał nam po książce „Kobiety w Kościele polskim”. Teraz mam nadzieję, że będę miała niebawem książeczkę… błogosławionego.

Od sceny amatorskiej po zawodową

Swoje spotkanie z aktorstwem Ewa Dałkowska rozpoczęła we wrocławskim radiu, kiedy to wygrała konkurs recytatorski. Od tego czasu zapraszano ją do studia do grania ról dziecięcych. Uczestniczyła też w konkursach recytatorskich i wszystko wskazywało na to, że pójdzie do szkoły teatralnej. Kiedy jednak powiedziała o swoich planach rodzicom, ojciec zdecydowanie się temu sprzeciwił. Jego zdaniem, córka powinna studiować we Wrocławiu. A że we Wrocławiu nie było szkoły teatralnej - wybrała polonistykę. Ojciec jednak nie zapomniał o marzeniach córki. Jakiś czas potem poinformował ją, że jest nabór do studenckiego Teatru „Kalambur”. Przeszła eliminacje i tam pokonywała pierwsze bariery nieumiejętności, ale i kosztowała sukcesu. Już w połowie studiów polonistycznych ponownie postanowiła zdawać do warszawskiej szkoły teatralnej. Jednak jury oceniło, że jest „zmanierowana”. Dopiero następnego roku zdała do krakowskiej szkoły teatralnej, by po 2 latach powrócić z sukcesem do warszawskiej PWST. Tu spotkała swoich 2 wybitnych, niedoścignionych wzorem nauczycieli: Tadeusza Łomnickiego i Aleksandra Bardiniego.

Reklama

Pracę magisterską na polonistyce pisała z teatru: „Dramaty staropolskie u Jerzego Dejmka”. Jej promotorem był wybitny profesor Czesław Hernas, specjalista od baroku, ale też badacz polskiego folkloru. - Miałam i mam szczęście do wielu wybitnych postaci, które spotykam na swojej drodze - przyznaje Ewa Dałkowska. - Jedną z nich był właśnie prof. Hernas. Dzięki niemu poznawałam historię Polski przez historię literatury. To on mnie tak znakomicie przygotował do tego, co później się działo w stanie wojennym. To jego też zasługa, że umiałam wybierać literaturę patriotyczną do Teatru Domowego. Natomiast do aktorstwa przygotowywały mnie już w szkole 2 znakomite nauczycielki, które wiedziały, co to recytacja - panie Rossman i Irena Rzeszewska. Z grupą koleżanek wygrywałyśmy konkursy. Bodaj w pierwszej klasie liceum, a może w ostatniej podstawowej, moja wychowawczyni zaczęła mnie zabierać ze starszymi klasami do teatru. Pewnego razu zobaczyłam Marię Zbyszewską, żonę Ludwika Benoita. Już nie pamiętam, który to był rok, ile wtedy miałam lat. Weszłam spóźniona na balkon, właśnie wtedy, kiedy pani Zbyszewska grała w wielkim snopie światła. Wtedy po raz pierwszy poczułam taki jakby wielki żar pomiędzy mną a nią… Tego się nie zapomina. Nigdy później czegoś takiego nie przeżyłam. Ale z pewnością był to ten moment, który mnie „wciągnął” do teatru. A że na razie nie mogłam, więc poszłam na filologię…

Spełnianie marzeń

Po szkole teatralnej i 2 sezonach w teatrze na Śląsku marzenia Ewy Dałkowskiej zaczęły się spełniać. Znalazła się na scenie Teatru Powszechnego pod kierownictwem Zygmunta Hübnera, w towarzystwie takich znakomitości aktorskich, jak Anna Seniuk, Franciszek Pieczka, Wojciech Pszoniak. W latach 70. XX wieku zagrała też w kilkunastu filmach. Bywało, że w ciągu roku wcielała się w 2 role filmowe. Rozpoczęła także, jak mówi, „swoje śpiewanie”, które do dziś porusza tysiące widzów. A recitale, takie jak: „To śpiewała Ordonka” czy z piosenkami do tekstów Zbigniewa Herberta, Mariana Hemara, Romana Kołakowskiego, zostały uznane za mistrzostwo piosenki aktorskiej.

Czas polskiego przełomu politycznego, powstanie „Solidarności” to wejście artystki na kolejne pole: spotkanie z kabaretem politycznym „Pod Egidą” Jana Pietrzaka. Przyjaźń artystów przetrwała do dziś i do dziś można „Pod Egidą” podziwiać kunszt aktorski Dałkowskiej. Jednak nadal dla Ewy Dałkowskiej największym przeżyciem aktorskim jest scena teatralna i Teatr Nowy. Jest mu całkowicie oddana, choć, jak kiedyś powiedziała, jej dusza aktorska nie jest na sprzedaż. - Trochę się denerwuję, kiedy słyszę o sobie „szczęściara”. Chciałabym odpukać. Jak dla takiego niedowiarka, to Pan Bóg jest wyjątkowo cierpliwy dla mnie. Oczywiście, jestem też szczęściarą, skoro jestem w Teatrze Nowym. To, można powiedzieć, moja druga młodość teatralna. Mam pełną wolność aktorską, pełną akceptację Krzysztofa Warlikowskiego. Każdy by chciał tego doświadczyć. Czuję się dobrze obsadzona. I czuję się potrzebna. Jest to dla mnie wzbogacanie siebie jako człowieka i aktora.

Misja

Kariera aktorska, popularność wśród widzów, udane życie rodzinne nie oderwały jednak Ewy Dałkowskiej od tego, czego uczono ją w domu - miłości ojczyzny. Dziś przyznaje: - Martwi mnie to, co się dzieje w Polsce. Powiedziałam kiedyś, że teraz jest jak w PRL: liczy się talent, ale przede wszystkim wyczucie wiatru, zdolność mimikry, poprawność. Gorzkie to. Niestety, dzisiejszy czas jest ciężki dla ludzi. Niektórzy muszą opuszczać głowy, inni emigrują. Ciężki jest również czas dla realizacji planów artystycznych. Choć zauważyłam, że w ostatnich latach ludzie sami organizują wydarzenia artystyczne czy też spotkania z historykami, politykami… Dość mają propagandy. Bo państwo przestało dbać o polską kulturę i papuguje jakieś obce wzorce, ma się wrażenie, że jakby nie była nikomu potrzebna. Tymczasem ja uważam, że dzisiaj powinniśmy szukać siły w naszej kulturze… No, ale pocieszam się, że tak już kiedyś było i że to minie. Czytam teraz Kieniewicza i widzę, jak ciężko było Mickiewiczowi, Słowackiemu. Bywa, że znajduję jakieś wspaniałe teksty w książkach i wtedy staram się je ludziom przekazać, np. ostatnio pamiętniki Iłłakowiczównej o Piłsudskim. To fantastyczna i niezwykle patriotyczna lektura. Co pewien czas jeżdżę z tym po kraju i czytam tę niedocenioną poetkę. Niestety, „za narodowa”, „za polska”. Albo też najbardziej współczesną literaturę faktu Janusza Krasińskiego - niedawno zmarłego pisarza, którego znałam. Był prześladowany w latach komunizmu. Pisał również miniaturki. Może też coś jego wezmę na warsztat… Więc to jest taka moja mała misja, którą zamierzam realizować. Opowiadać o historii Polski za pomocą swoich zdolności aktorskich, wykorzystując świadków niedawno minionego czasu.

2013-07-01 13:49

Oceń: +1 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Jakie cuda czyni ksiądz Popiełuszko

Nie ma tygodnia, żeby ktoś nie doznał łaski za wstawiennictwem bł. ks. Jerzego. I tak jest nieprzerwanie od 30 lat

Mężczyzna w sile wieku w jednym z warszawskich szpitali przechodził właśnie operację kręgosłupa. Ale pojawiły się komplikacje. Zakończyło się implantacją metalowego rusztowania stabilizującego kręgosłup. - Wkrótce potem doznałem rozległego zawału serca - wspomina. Słabł z minuty na minutę, balansując na krawędzi utraty przytomności. Nabierał przekonania, że umiera. Nagle jeden z lekarzy zawołał: „Puściło naczynie…”. - Na twarzach pozostałych lekarzy zobaczyłem niepokój i wielkie napięcie. To traciłem, to odzyskiwałem świadomość, docierał do mnie dramatyzm sytuacji. Widząc, że jest to krytyczny moment, resztką sił zawołałem: „Księże Jerzy, pomóż…”. Zabiegi na sercu chorego mężczyzny trwały nadal, a on, jak opowiada, czuł, że ktoś trzyma go mocno za rękę. - Czułem szczególne ciepło. Przeszyły mnie dreszcze, zrozumiałem, że był przy mnie ks. Jerzy. I wtedy powoli wszystko zaczęło wracać do normy. - Poczułem przypływ sił, po chwili wszystko ucichło i po jakimś czasie usłyszałem głos lekarza: „Wszystko będzie dobrze”. Byłem pewien, że nic złego mnie nie spotka. Chociaż z medycznego punktu widzenia zagrożenie życia wciąż istniało, zawał okazał się nietypowy, wyjątkowo rozległy. Lekarze powiedzieli później choremu, że moment, w którym głośno zawołał ks. Jerzego, był decydujący. To on przyczynił się do uzdrowienia.
CZYTAJ DALEJ

Kiedy troska o dusze staje się samowolą [Felieton]

2025-09-13 23:34

Karol Porwich/Niedziela

W piątkowe popołudnie opublikowany został list otwarty do abp. Józefa Kupnego autorstwa ks. Karla Stehlina FSSPX, przełożonego polskiego dystryktu. List, w którym możemy odnaleźć słowa stanowiące wyraz troski o „misję ratowania dusz” i niepodważalnej wierności tradycji. Zauważyć też można, że działanie Bractwa to nic innego jak heroizm wobec „upadającego Kościoła”. Kapłani Bractwa chcą chronić wiernych przed „zepsutymi rytami” po Soborze Watykańskim II. Brzmi heroicznie, dramatycznie wręcz. Tylko że… wierność w Kościele katolickim obejmuje nie tylko gorliwość o liturgię i nauczanie, ale również pełne posłuszeństwo papieżowi i biskupom.

W Liście padają słowa, że “Stolica Apostolska wydała wiele zarządzeń, które potwierdzają słuszność naszej misji od samego początku.” Podkreślony jest fakt, że papież Franciszek w liście apostolskim “Misericordia et misera” udzielił kapłanom Bractwa jurysdykcji do ważnego słuchania spowiedzi i rozgrzeszania. Jednak wkrada się w to pewna wybiórczość. Bo przecież w 12 punkcie czytamy: „Dla duszpasterskiego dobra wiernych, kierowanych wolą wyjścia naprzeciw ich potrzebom i zapewnienia im pewności co do możliwości otrzymania rozgrzeszenia, postanawiam z własnej decyzji udzielić wszystkim kapłanom Bractwa Św. Piusa X upoważnienia do ważnego i godziwego udzielania sakramentu pojednania.” Kluczowe są tutaj dwa elementy. Pierwszy to: dla duszpasterskiego dobra wiernych” – Papież Franciszek nie mówi, że czyni to jako „uznanie misji” Bractwa, lecz ze względu na dobro duchowe wiernych, którzy korzystają z ich posługi. Chodzi o to, by nie mieli wątpliwości co do ważności i godziwości sakramentu spowiedzi. Drugi: „udzielam upoważnienia” – papież nie stwierdza, że Bractwo ma je z mocy prawa czy własnej misji. Przeciwnie – uznaje, że takiego upoważnienia nie mieli i dlatego nadaje je swoją decyzją.To rozróżnienie jest istotne: papież działa z troski o wiernych, a nie jako potwierdzenie „kanonicznej misji” Bractwa. Właśnie dlatego Benedykt XVI pisał wcześniej, że „dopóki Bractwo nie ma statusu kanonicznego, jego duchowni nie pełnią żadnej posługi w sposób legalny”. Franciszek nie zmienił tego faktu, lecz zrobił wyjątek dla sakramentów: Pokuty i Pojednania oraz Małżeństwa, aby wierni nie żyli w niepewności co do sakramentów. Innymi słowy – to akt miłosierdzia wobec wiernych, a nie potwierdzenie misji Bractwa.
CZYTAJ DALEJ

Pierwsza prezydencka wizyta Karola Nawrockiego w Berlinie i Paryżu

2025-09-15 21:44

[ TEMATY ]

Karol Nawrocki

KPRM

Bezpieczeństwo wschodniej flanki NATO zdominuje rozmowy Karola Nawrockiego w Berlinie i Paryżu. Mimo powtarzających się deklaracji strony niemieckiej, że sprawa prawnie jest zamknięta, polski prezydent zamierza podjąć kwestię reparacji za II wojnę światową.

We wtorek Nawrocki odbędzie w Berlinie rozmowy w cztery oczy z prezydentem Frankiem-Walterem Steinmeierem oraz kanclerzem Friedrichem Merzem. Polski prezydent nie ma w swoim programie w Niemczech żadnych oficjalnych konferencji prasowych.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję