Wydawałoby się, że myślenie o prezentach jest domeną dzieci, które uwodzi blask kolorowych światełek, lśniących bombek, tajemnicze wizyty św. Mikołaja. Sprawy te jednak w okresie Adwentu zaprzątają głowę także dorosłym. Cały ciężar odpowiedniego wartościowania tego czasu spoczywa w rękach rodziców, dziadków i wujków. Choćbyśmy bardzo chcieli, nie unikniemy pytań o prezenty, będziemy wspierać dzieci w pisaniu listów do św. Mikołaja, a także z pewnością będziemy chcieli rozradować swych bliskich choćby drobnym podarunkiem. To miłe i nic w tym złego. Chyba, że ogarnie nas świąteczna mania kupowania, spełniania marzeń, napędzanych reklamami, które przysłonią nam prawdziwą głębię Świąt. Jak więc nie pogubić się w tym konsumpcyjnym labiryncie?
Pokolenie „Kup mi to”
W pewien listopadowy wieczór w krakowskim przedszkolu „Źródło” odbył się wykład otwarty, pt.: „Pokolenie «Kup mi to», czyli jak uchronić nasze dzieci przed konsumpcyjnym stylem życia?”. Grażyna Lowas, ekonomistka, prezes Małopolskiego Stowarzyszenia „Skała” mówiła o sposobach wychowywania najmłodszych na podstawie własnych obserwacji i doświadczeń. Tematyka spotkania dotyczyła różnych zagadnień, m.in.: wychowywania do ubóstwa (nie mylić z biedą), czyli do postawy, gdzie nie wszystko muszę mieć; ćwiczenia się w cnotach, zbierania oszczędności przez dzieci.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Dostępny dla wszystkich wykład zebrał sporą grupę rodziców i nauczycieli. Problemy z konsumpcyjnym stylem życia ma w zasadzie każdy - nie tylko ten, kto ma dzieci, ale wszyscy, którzy w jakiś sposób poddawani jesteśmy medialnemu praniu mózgu. To, w jaki sposób rozmawiamy o wydatkach, o naszych potrzebach, doskonale naśladują nasze dzieci. Jeśli więc wszystkie nasze niedostatki tłumaczymy brakiem pieniędzy, dziecko ma świetną szansę, by zostać... materialistą. Prelegentka przytoczyła dwa przykłady rozmów między rodzicami a dziećmi w supermarkecie. W jednym z przypadków, rodzice odmawiali dziecku kupienia poszczególnych rzeczy, tłumacząc to brakiem pieniędzy. Byli przy tym dla dziecka nieprzyjemni, krzyczeli na nie, dziecko zaś reagowało płaczem i histerią. W drugiej sytuacji rodzice rozmawiali z dzieckiem, również zainteresowanym kupieniem jak najwększej liczby drobiazgów. Mama spokojnie rozmawiała z dzieckiem, tłumacząc mu, że pewne rzeczy już ma, innych nie potrzebuje. Dziecko przyjmowało te, jakby nie było, odmowne odpowiedzi, ze spokojem i zrozumieniem. Dzieci są mądre i jeśli czegoś nie wiedzą, to szukają odpowiedzi. Jeśli je uzyskają, sam fakt zainteresowania nimi, to, że dorośli traktują je poważnie, sprawia, że dzieci nie histeryzują, łatwiej im przyjąć trudne dla nich postanowienia. Bo czy ktoś zna dzieci, które nie kierują się zasadą „chcę to mieć”? Zatem, czy rolą rodziców jest tylko natychmiastowe spełnienie ich zachcianki? Czy na tym polega miłość do dziecka i wychowanie go do dojrzałości i odpowiedzialnego postępowania w dorosłym życiu?
Bombardowani reklamami
Te pytania nabierają jeszcze innej wagi, gdy spojrzymy na to, co chłoną nasze dzieci. Jak faszeruje się je reklamami, nie tylko tymi, które emitowane są w czasie „okołodobranockowym”, ale i poprzez bilbordy, foldery i katalogi reklamowe poszczególnych supermarketów, dorzucane do zakupów. Dzieci uwielbiają je oglądać i paluszkami pokazują: „Ja chcę to!!!”.
- Tak jak dorośli są zobowiązani do tego, by dobierać swoim dzieciom pełnowartościowe posiłki, tak i na nich spoczywa odpowiedzialność doboru odpowiednich zabawek - mówi Anna Kucharska-Zygmunt, psycholog dziecięcy. - Każdy dorosły wie, że codzienne karmienie dzieci batonikami czy chipsami, będzie miało dla nich złe skutki. Podobnie jest z zabawkami. To dorośli kształtują w dzieciach gusta, uczą kultury wysokiej. Jeśli dziecko będzie miało dostęp do pięknych zabawek czy bajek, samo będzie potrafiło dostrzec różnicę i zobaczyć prymitywizm brzydoty, której wokoło nie brakuje.
Bezrefleksyjni czy przewidujący?
Reklama
Co zrobić jednak w przypadku, kiedy nasze pociechy, wzorem swoich koleżanek i kolegów ze szkoły, zapragną mieć taką samą, jak oni, zabawkę? Co zrobić, gdy te zabawki nie wzbudzają naszego entuzjazmu - są to potwory, pokemony, upiorne lalki, rodem z „Nocy żywych trupów”? Kupić, by sprawić dziecku radość, by nie czuło się odrzucone prze grupę rówieśniczą, czy też wytłumaczyć, zabronić, nie spełnić marzenia? Z jednej strony rodzice i dziadkowie pragną wzbudzać radość swoich dzieci i wnuków. Czy jednak bezrefleksyjne spełnianie wszystkich zachcianek dziecka będzie dla niego dobre w przyszłości? Już dziś spotykamy się z efektami takiego wychowania - dorosłe już dzieci sądzą, że ich oczekiwania spełniać będą szefowie i współpracownicy. I tu następuje zderzenie z rzeczywistością - te osoby nie mają wypracowanej cierpliwości, nie umieją czekać, nie poznali trudu zarabiania pieniędzy - nie od razu wysokich. Celują wysoko i są bezkrytyczni. Zazwyczaj też przeżywają rozczarowania, bo nie nauczyli się wytrwałości.
Potrzeby czy zachcianki?
- Wracając do „chipsowego” porównania, dzieci nie powinny jeść łakoci codziennie, w dużych ilościach - mówi Anna Kucharska-Zygmunt. - Podobnie jest z zabawkowymi zachciankami. Nie jest jednak metodą niejedzenie i niekupowanie ich wcale. Rodzice powinni nauczyć się rozróżniać, co jest u dziecka prawdziwą potrzebą, a co tylko zachcianką. Bywa, że posiadanie jakiejś zabawki jest związane z poczuciem akceptacji w grupie. Oczywiście, nie na wszystkie pomysły musimy się zgodzić, ale można, podkreślając, że nam się to nie podoba, zgodzić się na jakąś naklejkę z transformersem, breloczek, jakiś drobiazg z danym motywem, ale z zaznaczeniem, że to jednorazowy zakup. Ławo bowiem wpaść w kolekcjonowanie zabawek, którymi dzieci nie potrafią się długo bawić. Pamiętajmy, że pierwsze zabawki pomagały dzieciom odgrywać scenki z życia dorosłych. Służyły temu małe naczynia, mini narzędzia, etc. Kiedy jakieś dziecko dostanie w prezencie potwora - tak naprawdę albo nie będzie wiedziało jak się nim bawić, albo będzie odgrywało sceny z kreskówek, w których owe potwory występują. Czy warto pielęgnować takie zachowania? - pyta retorycznie pani psycholog.
Reklama
Zatem, jeśli pragniemy, by nasze dzieci nie tylko cieszyły się upominkami, ale także zbierały szlify na dorosłe życie, uczmy je nie tylko oczekiwania na spełnienie marzeń, ale i wytrwałej pracy w osiąganiu tych wymarzonych celów. Umiejmy odmawiać i uczmy dzieci odmawiania sobie, bo w życiu rzadko jest tak, że mamy wszystko, czego dusza zapragnie.
Podzielić się sercem
Ponieważ mamy Adwent, niebawem wspominać będziemy św. Mikołaja, zapewne w wielu domach pojawią się też prezenty pod choinką. Może więc warto w tym czasie spróbować nie tylko oczekiwać na materialne podarki, ale w ramach przygotowań do Świąt, nauczyć dzieci, a może i siebie samych dzielenia się sercem. Zachęca nas do tego Kościół, proponując szczególnie w tym okresie pełnienie uczynków miłosierdzia - modlitwy, postu i jałmużny.
Głębiej
- Jałmużna to coś, co przekracza zwykłą sprawiedliwość: „pracuję - zarabiam - należy mi się” - mówi ks. Lucjan Bielas, duszpasterz akademicki UPJPII. - Jałmużna idzie w głąb. Tu jest pytanie o serce - czy to, co daję kosztuje mnie coś, czy mi zbywa? Czy, aby się podzielić, muszę z czegoś zrezygnować, odczuję to w jakiś sposób, czy nawet nie zauważę tej ofiary? Biedna wdowa z Ewangelii dała tylko dwa pieniążki, a inni przecież dawali wiele. Jednak to ją wskazał Jezus jako przykład do naśladowania. A więc, idąc głębiej - trzeba zdać sobie sprawę z tego, że aby coś komuś ofiarować, muszę w pewien sposób ograniczyć siebie, muszę nieraz odczuć tę jałmużnę. Ważna jest więc intencja, z jaką ją podejmuję i sposób, w jaki ją daję. Intencja jałmużny, im głębsza, tym bardziej ratuje innych, a nas samych oczyszcza. Biblia mówi o tym, że jałmużna gładzi grzechy. Ważne, żeby nie trąbić o tym, że się komuś coś dało, ale umiejętnie ofiarować w taki sposób, by nie przynieść sobie rozgłosu, ani nie upokorzyć obdarowanego. By ta osoba z radością mogła przyjąć naszą ofiarę, a nasz czyn był złożony na ołtarzu dla Jezusa, a nie był zwykłym aktem filantropii - dodaje kapłan. - Będą więc tacy, których więcej będzie kosztować chwila czasu, poświęcona drugiemu człowiekowi niż plik banknotów wyciągnięty z portfela.
Zainwestować w jałmużnę
Warto także i najmłodszych uczyć dawania jałmużny. Dzieci mają dobre serca i odpowiednio zachęcone, z radością podzielą się z innymi dziećmi zabawkami czy łakociami. To mogą być ich rówieśnicy z domów dziecka, z biednych rodzin. Można także włączyć dzieci w nasze rodzinne akty miłosierdzia, zachęcić ich do podzielenia się z innymi, np. w ramach „Szlachetnej Paczki”, którą możemy przygotować nie tylko sami, ale łącząc swe siły z innymi rodzinami czy instytucjami. Co w ten sposób zyskamy? Szlachetne serca - i nasze, i naszych dzieci. A poza tym coś jeszcze. Coś, co w perspektywie skomercjalizowanych Świąt być może wyda nam się nie do osiągnięcia, a jednak będzie na wyciągnięcie ręki. Niech poniższy fragment listu naszego kolegi będzie zachętą do tego, by otworzyć i portfel, i serce, w którym ma narodzić się Chrystus: „Ośmielam się napisać z niezwykłą propozycją absolutnie najlepszego przygotowania do Bożego Narodzenia ze 100% pewnością doświadczenia tajemnicy wcielenia Boga w życiu konkretnego - ubogiego człowieka. W gratisie - możliwość wyzbycia się kilku grzechów przez jałmużnę!”.