Reklama

Kościół nad Odrą i Bałtykiem

Ludzie czekają na kapłana

Niedziela szczecińsko-kamieńska 51/2009

[ TEMATY ]

ksiądz

kapłan

kapłan

Ks. Marcin Miczkuła

Abp Andrzej Dzięga składa życzenia ks. kan. Franciszkowi Morawskiemu

Abp Andrzej Dzięga składa życzenia ks. kan. Franciszkowi Morawskiemu

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Al. Łukasz Kazimierczak, dk. Marcin Miczkuła: - Jak Ksiądz Kanonik z perspektywy ponad 67 lat kapłaństwa wspomina lata seminaryjne?

Ks. kan. Franciszek Morawski: - Urodziłem się 17 grudnia 1918 r. i wychowałem na Podolu. Najpierw uczęszczałem do gimnazjum humanistycznego w Czortkowie. Naukę musiałem jednak przerwać z powodu kłopotów finansowych. Wstąpiłem wówczas do Niższego Seminarium Duchownego we Lwowie, które właśnie otworzono. Dzięki temu mogłem zdać maturę w 10. Gimnazjum we Lwowie. Zaraz po niej zgłosiłem się do Wyższego Seminarium Duchownego. Studia seminaryjne wiązały się ze wstąpieniem na Uniwersytet im. Jana Kazimierza we Lwowie. Tam uczęszczałem tylko jeden rok.
W wakacje we wrześniu byłem w domu. Później nastały niepewne czasy. 17 września 1939 r. ujrzałem bolszewików, gdyż mieszkałem niedaleko granicy. Zostałem odcięty od Lwowa. Kiedy udałem się pieszo do oddalonego 16 km Czortkowa do Ojców Dominikanów, aby przystąpić do spowiedzi św., podczas której wyznałem, że jestem klerykiem, spowiednik zapytał mnie, dlaczego nie jadę do Lwowa, bo zjeżdżają się tam klerycy. Wtedy szybko spakowałem się i udałem się tam. Do seminarium wróciłem pod koniec października. 1 listopada został rozwiązany Wydział Teologiczny. W seminarium mieliśmy bardzo dobrego rektora ks. Stanisława Frankla. Gdy seminarium nam zlikwidowano mieszkaliśmy, gdzie kto mógł. Wykłady były na strychach. Trzeba było notować na kolanie, ponieważ nie było warunków do nauczania. W domu sióstr zakonnych były jeszcze posiłki. Zaczynała się zima. Wtedy chciałem wydostać się do Krakowa, ponieważ mieszkały tam moje dwie rodzone siostry, a w Tarnowie mieszkał brat. Jednak nie udało mi się. Wróciłem ponownie do Lwowa, jeszcze w 1939 r. W następnym roku dalej formowałem się w seminarium. W tym czasie otrzymałem z domu telegram, że zmarł mi ojciec. Jadąc do domu pociągiem, widziałem, jak wywozili Polaków na Sybir. Po pogrzebie musiałem natychmiast wyjechać z domu, bo wzywali mnie do NKWD. Wróciłem do Lwowa. Tam można było łatwiej uciec przed wojskiem. Zmieniłem też nazwisko i odmłodziłem się o trzy lata. Zameldowałem się u sióstr zakonnych. Później przesłuchiwano mnie, czy faktycznie mam te lata, które są zapisane. Pomagał nam w tym lekarz, wypisywał zaświadczenia o niezdolności do służby wojskowej.
W tym czasie wykłady odbywały się w pomieszczeniach Księży Zmartwychwstańców. Władze chciały nas kontrolować, dlatego jeden z kleryków stale stał na warcie, a gdy przychodziła kontrola, wszyscy wybiegaliśmy do ogrodu. Ten okres można by podsumować w kilku słowach: strach, ciągłe napięcie, głód i niepewność jutra.
Nasz abp Twardowski „nie wypuścił” z seminarium bez święceń żadnej grupy kleryków, która mogła być święcona, mówiąc, że jeśli ześlą kleryka na Sybir albo zamkną w więzieniu, to jaki z niego będzie tam pożytek. A jeśli ześlą na Sybir czy zamkną w więzieniu kapłana to może on być tam potrzebny. Tak abp Twardowski przygotowywał nas do kapłaństwa.
Gdy kiedyś przyjechałem do mamy, zostałem tylko na jedną noc, ponieważ musiałem uciekać. Pojechałem na Wschód do brata, który był kolejarzem. Powiedział mi, że nadchodzą bardzo ciężkie czasy. Wróciłem do Lwowa, kupiłem bochenek chleba, 6,5 kg cukru oraz herbatę. Nie wiedziałem, co będzie. Mieszkałem wtedy na probostwie parafii pw. św. Marii Magdaleny. Czasem odwiedzałem mieszkającą nieopodal ciotkę, by coś u niej ciepłego zjeść. Niespodziewanie wkroczyli do Lwowa Niemcy. Zaraz rozstrzelali niektórych profesorów uniwersytetu. Owszem pozwolili na otwarcie seminarium, ale tylko dla tych, co złożyli podania do seminarium jeszcze przed wojną. Przekazali Kościołowi tylko część Niższego Seminarium Duchownego i pozwolili arcybiskupowi wrócić do rezydencji. Przygotowaliśmy ponownie te budynki do zamieszkania. Serce wręcz płakało, kiedy zobaczyliśmy, że bolszewicy w miejscu kaplicy zrobili toaletę. Ludzie dbali o nas, przynosili nam jedzenie. Kiedyś zapytałem siostrę przełożoną, jak wygląda sytuacja żywnościowa, odpowiedziała, że została tylko herbata ziołowa i trochę kaszy. Wtedy przyjechał jeden z proboszczów z dwoma klerykami, którzy byli przyjęci, ale nie dotarli do seminarium ze względu na działania wojenne. Zapytał wtedy o jedzenie. Gdy usłyszał, że nie mamy żywności, to po tygodniu przywiózł nam mleko i kilka innych produktów.
Pamiętam dobrze z tego czasu rzeź Polaków. W pierwszym rzędzie atak skierowany był na księży. Stąd też arcybiskup, gdy tylko mógł już dyspensować od wieku zaraz święcił nas na kapłanów. W czasie wojny czynił to nawet w nocy podczas bombardowania. Mój rok był święcony w trzech grupach. Pierwszą grupę abp Twardowski wyświęcił w czerwcu. W niej był późniejszy abp Ignacy Tokarczuk. Drugą grupę, w której byłem, wyświęcił 15 listopada 1942 r.; z tej grupy oprócz mnie już nikt nie żyje, a w maju następnego roku została wyświęcona ostatnia grupa.

- Lata posługi kapłańskiej Księdza Kanonika przypadają na trudne czasy. W jaki sposób Ksiądz Kanonik pełnił posługę duszpasterską?

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

- Po święceniach kapłańskich odprawiłem prymicje w Krakowie, następnie posługiwałem przy chorym księdzu, a od lipca 1943 r. przenieśli mnie do Zimnej Wody Rudno, na przedmieścia Lwowa. Tutaj ze względu na nacjonalistów najpierw trzeba było umocnić okna, żeby granaty nie wpadały do środka, w mieszkaniu trzymaliśmy siekierę, a drzwi zamykane były na ogromną sztabę. Po trzech miesiącach mojego pobytu obok nas osiedliła się grupa Niemców, poczuliśmy się bezpieczniejsi.
Podczas pierwszej Mszy św. sprawowanej w tej miejscowości, do której służył 16-letni ministrant Staszek, zaproponowałem mu, że mogę go uczyć. Był zadowolony z tego, ponieważ szkoły były zamknięte. Znalazły się kolejne osoby i tak zaczęliśmy tajne nauczanie w grupach po 5 osób. Tę „szkołę” zaakceptowało tajne kuratorium we Lwowie i przysłało dyrektora. Za tę działalność otrzymałem Order Odrodzenia Polski, „Polonia Restituta”. Po zakończonym nauczaniu pojechałem do Krakowa do siostry. Powiedziała mi, że pod Krakowem mogę odpocząć. Tam zabrano mnie do szpitala, ponieważ zachorowałem na tyfus. W szpitalu zostałem od maja do września, gdyż dołączyły się jeszcze kłopoty z sercem. Niestety, już nie mogłem wrócić do Lwowa, gdyż zajęli go bolszewicy.
Rodzina mojej siostry była bardzo zżyta z ojcami jezuitami, stąd u nich sprawowałem Eucharystię i tam też zostałem prefektem szkoły żeńskiej. Wielu księży wtedy przybywało ze Wschodu. Miałem wybór albo pójść na KUL albo posługiwać w duszpasterstwie. Poprosiłem wtedy o radę przełożonego Jezuitów o. Majchera, gdyż nie miałem swoich przełożonych. Poradził mi pozostać w duszpasterstwie, ponieważ ludzie czekają na kapłana. Prowincjał Jezuitów dał mi zaświadczenie, żebym pojechał do pracy w diecezji poznańskiej. Gdy udałem się do biskupa poznańskiego, spotkałem tam, będącego również z wizytą administratora ks. Edmunda Nowickiego. Zapytany przez niego skąd jestem, odpowiedziałem, że z archidiecezji lwowskiej, powiedział mi, że powinienem pracować w administracji gorzowskiej. W 1949 r. zostałem posłany do pracy w Szczecinie-Warszewie. Tutaj najpierw musiałem uporządkować kościół, ponieważ bolszewicy trzymali w nim konie. Pracowałem w tej parafii do 1957 r. Następnie przeniesiony zostałem do Krajenki. Tutaj także musiałem ratować kościół, bo był zbudowany nad urwiskiem nad rzeką. Tylna ściana kościoła była popękana. Odnowiłem kościół i wzmocniłem teren. Spotkałem wtedy ks. Romana Kostynowicza. On mi poradził, abym na wakacje poprosił o pomoc studentów sztuki z Torunia. Tak uczyniłem. Przyjechała do mnie grupa studentów profesora Torwida. Dałem im mieszkanie i wikt, a oni uratowali wnętrze kościoła. Po Krajence zostałem przeniesiony do Barlinka (1961 r.) i pełniłem tutaj posługę proboszczowską przez 33 lata, remontując kościół parafialny i filialne, a nade wszystko służąc posługą duszpasterską.

- Co Ksiądz Kanonik powiedziałby klerykom z tej perspektywy lat posługi kapłańskiej?

- Przeraża mnie fakt, że młodzi księża czasem uciekają przed strojem duchownym. My pracowaliśmy w innych warunkach. Za czasów bolszewickich często musieliśmy się kryć ze strojem duchownym. Dzisiaj jest inaczej. Ale z drugiej strony plebania powinna być otwarta dla kleryków, ponieważ tutaj również dokonuje się proces wychowania. To także jest dom klerycki. Klerycy powinni czuć się na plebanii jak u siebie w domu. Ja starałem się w miarę moich możliwości pomagać klerykom.

- W jaki sposób Ksiądz Kanonik pomagał młodym ludziom w rozeznaniu drogi kapłańskiej?

- Z młodzieżą zawsze rozmawiałem. Podczas rozmowy miałem jakiś argument, który przemawiał. Ważne jest prowadzone systematycznie duszpasterstwo, które pomoże im wybrać drogę życiową. Niezmiernie istotnym dla młodzieży jest zaangażowanie się kapłana w pracę z nimi.

2009-12-31 00:00

Ocena: +1 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Mistrz miłosierdzia

2024-04-23 12:03

Niedziela Ogólnopolska 17/2024, str. 22

[ TEMATY ]

kapłan

miłosierdzie

kapłan

wikipedia.org

Św. Józef Benedykt Cottolengo, prezbiter

Św. Józef Benedykt
Cottolengo, prezbiter

Niósł pomoc tym cierpiącym, na których inni nawet nie chcieli spojrzeć.

Józef Benedykt Cottolengo od najmłodszych lat wyróżniał się wrażliwością na los ubogich. Z domu rodzinnego wyniósł zasady życia chrześcijańskiego oraz głębokie nabożeństwo do Najświętszego Sakramentu i Matki Bożej. Do seminarium wstąpił w czasach, gdy po wybuchu rewolucji francuskiej wzmogły się represje przeciwko Kościołowi. Święcenia kapłańskie przyjął w 1811 r.

CZYTAJ DALEJ

Świdnik. Jubileusz parafii Chrystusa Odkupiciela

2024-04-29 05:51

Paweł Wysoki

40 lat temu w Świdniku biskup lubelski Bolesław Pylak powołał nowy ośrodek duszpasterski. Do tworzenia parafii i budowy kościoła pw. Chrystusa Odkupiciela skierował ks. Andrzeja Kniazia, który wraz z grupą wiernych jeszcze w 1984 r. wybudował tymczasową kaplicę, a kilka lat później świątynię.

CZYTAJ DALEJ

O komiksach Juliusza Woźnego w szkole

2024-04-29 22:29

Marzena Cyfert

Juliusz Woźny w SP nr 17 we Wrocławiu

Juliusz Woźny w SP nr 17 we Wrocławiu

Uczniowie starszych klas SP nr 17 we Wrocławiu gościli Juliusza Woźnego, wrocławskiego historyka i autora komiksów. Usłyszeli o Edycie Stein, wrocławskich miejscach z nią związanych, ale też o pracy nad komiksami.

To pierwsze z planowanych spotkań, które zorganizowały nauczycielki Barbara Glamowska i Marta Kondracka. – Dlaczego postanowiłem robić komiksy? Otóż z myślą o takich młodych ludziach, jak Wy – mówił Juliusz Woźny.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję