Reklama

Zawołał go św. Franciszek

Franciszkanin o. Paweł Chmura jest teraz gwardianem w Chęcinach, ale może być wszędzie i robić wszystko, co potrzebne będzie współbraciom i ludziom.
Może organizować wielkie koncerty i spotkania młodych, może być kierowcą i doić krowy, może prowadzić terapię narkomanów czy alkoholików, odnawiać kościół albo uczyć dzieci gry na klarnecie.
- Czym zafascynowali mnie franciszkanie?
- Radością ze służenia Bogu i radością życia - mówi

Niedziela kielecka 41/2009

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Grodzisko Górne k. Leżajska, Podkarpackie, ziemia rodzinna, dom: trzech chłopców i jedna dziewczynka, zapracowana i najukochańsza mama, tata - strażak zawodowy plus spore gospodarstwo - w takich warunkach w latach 70/80, upływało dzieciństwo przyszłego ojca Pawła.

„Turek Grodziski”

Reklama

Fascynacja strażą, ratownictwem i sprzętem strażackim była czymś oczywistym; mama denerwowała się, że wciąż przesiadują u ojca (który wcześniej był także prezesem OSP), ale tak czy owak „życie rodzinne kręciło się wokół straży”. - To było jak zauroczenie: motopompy, metody gaszenia, wciąż o tym gadaliśmy, startowaliśmy w konkursach wiedzy pożarniczej, byliśmy w drużynie strażackiej, a ja grałem też w orkiestrze strażackiej na klarnecie. Zresztą, gdziekolwiek byłem, to śpiewałem, w polu, w kościele, w domu - wspomina o. Paweł.
Wybrał szkołę zawodową, być może pod wpływem brata, pod urokiem opowieści o tętniących pracą warsztatach, dobrych zarobkach, fuchach przy tokarce. W zawodówce wyspecjalizował się jako operator obrabiarek skrawających, szkołę średnią zakończył z dyplomem technika obróbki skrawaniem. Oczywistością w życiu młodego Pawła była praca w gospodarstwie, a przymuszony okolicznościami (wyjazd rodziców) nauczył się nawet doić krowy. Gdy dorósł, żadna impreza w gminnym ośrodku kultury nie odbyła się bez niego: dyskoteki, organizacja okolicznościowych spotkań, praca z dzieciakami, którą od zawsze lubił (w tym np. wakacje dla dzieci z Ukrainy) i mnóstwo ludzi wokół - jako społecznik-kaowiec czuł się świetnie, choć czasami nurtował niepokój: za dużo imprez, szumu, alkoholu. To chyba nie do końca tak ma być…
Od dziecka lubił być z ludźmi i dla ludzi - doskonale sprawdzało się to choćby podczas obchodzenia lokalnej tradycji wielkanocnej pod nazwą „Turki Grodziskie”. „Turki” to ekipa o charakterze, rzec można, obrzędowo-estradowym, która w strojach inspirowanych orientem (czapka z dużym kwiatem była elementem rozpoznawalnym ich okolicy) czuwa przy Grobie Pańskim, uczestniczy w rezurekcji i Sumie wielkanocnej, daje pokaz musztry, wreszcie z muzyką i śpiewem chodzi po domach. Improwizowali i śpiewali na wesoło, choć bywało i „Serdeczna Matko”, gdy ktoś z rodziny niedawno zmarł… „Turki” występowały do późnej nocy, a Pawła od gry na klarnecie bolały potem popuchnięte usta. Warsztat muzyczny miał nieźle opanowany, przez 2 lata był bowiem uczniem szkoły muzycznej w klasie właśnie klarnetu.
To wszystko było ważne i potrzebne, to wszystko odnajduje się teraz, idąc przez świat we franciszkańskim habicie. I wciąż procentuje dom rodzinny: pracowitość i konsekwencja ojca („obiecałeś, że pomożesz, to wstawaj i zrób to, trzeba było wcześniej wrócić do domu. Odpowiadaj za siebie i swoje czyny” - tego typu lekcji zwykle udzielał tata), wielka, nieoceniona miłość i ciepło ze strony mamy.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Z Kalwarii Pacławskiej na Franciszkańską 3

Reklama

Z perspektywy czasu o. Paweł uważa, że właśnie stosunkowo częste wyjazdy rodzinne na Kalwarię Pacławską zdecydowały, że wybrał drogę wytyczoną kiedyś, 800 lat temu, przez św. Franciszka z Asyżu.
Sanktuarium w Kalwarii - jednym z ważniejszych miejsc na duchowej mapie diecezji przemyskiej, opiekują się franciszkanie konwentualni. Rodzina Chmurów często wyjeżdżała do oddalonej ok. 70. km
Kalwarii, aby wziąć udział w niezapomnianych odpustach sierpniowych, spędzając tam po 3-4 dni - szczęśliwie i radośnie, pomimo spartańskich warunków i noclegów na słomie. Franciszkanie - gościnni, pogodni, pracowici - rozsiewali taką aurę, że aż chciało się żyć. Młodsi i starsi bracia harowali w pocie czoła w polu i gospodarstwie, ale posiedli radość cieszenia się z małych rzeczy. To pociągało. Wśród nich był kolega z orkiestry strażackiej, który franciszkański habit włożył 4 lata temu. Gdy powiedział rodzicom, że chce być jednym z nich, z tamtych braci, byli zaskoczeni, podobnie jak liczne grono przyjaciół, znajomków. Większość myślała, że Paweł się wygłupia, ot, kolejny żart.
Dwudziestolatek rozpoczyna nowicjat w Kalwarii Pacławskiej, wśród 30 jemu podobnych, a przecież tak różnych. Docieranie charakterów, lekcje pokory, formacja, harówka w gospodarstwie, sklejone snem powieki na modlitwach. - Rozgoryczenie, bunt? Owszem, czasami, np. wtedy, gdy Magister wyznaczył mi ciężkie obowiązki w polu, a ja przez 2 dni i 2 noce nie spałem, bo byłem jego kierowcą. Doskonale wiedział, że jestem wykończony, ale mimo to wysłał mnie w pole - wspomina ojciec gwardian. - Myślałem sobie: dlaczego? Ja tu usypiam na siedząco, mogłem otrzymać sto innych prac do wykonania, ale nie, wycisk w polu. Niemniej dało mi to do myślenia. O posłuszeństwie, o służeniu sobą poprzez własne dary, o pokorze.
W nowicjacie był hodowcą świń, bywał krawcem, a stos habitów i spodni czekał w kolejce do drobnej reperacji czy wszycia zamka (przydało się szycie sukienek dla lalek siostry w dzieciństwie!). Nowicjat to także czas intensywnej formacji ze stosem lektur i obowiązkiem przyswojenia sobie na pamięć Reguły św. Franciszka.
Magister o. Zbigniew Kluska (ten sam, który wtedy wysłał go w pole) potrafił zadbać i o gospodarstwo, i o intelekt, i o duchowość podległych sobie nowicjuszy. Pod koniec nowicjatu należało podjąć decyzję: zostaję braciszkiem lub rozpoczynam studia i przygotowanie do święceń. Decydując się na to drugie, znalazł się w Krakowie przy Franciszkańskiej 3, gdzie znajduje się jedyne w prowincji krakowskiej seminarium franciszkańskie. A zatem filozofia i teologia, razem 6 lat. Na początek należało znaleźć klucz: jak przyswoić sobie ten ogrom wiedzy - czyli nauczyć się uczyć. Z metafizyką bywało różnie, dużo satysfakcji dawało studiowanie Biblii; miło wspomina się, jak po meandrach Starego Testamentu umiejętnie wiódł studentów o. Juliusz Synowiec…
Na piątym roku studiów, w bazylice św. Franciszka w Krakowie Paweł Chmura złożył śluby wieczyste, a po obronie pracy magisterskiej - przez posługę bp. Edwarda Białogłowskiego otrzymał święcenia zakonne w 2000 r.

Między tańcem a różańcem

Pierwszy rok w Sanoku to była zaprawa do pracy parafialnej w różnych jej przejawach: na katechezie w szkole, z ministrantami, na zajęciach kręgu biblijnego i kółka teatralnego, ze scholą i w kancelarii, przy ślubach, chrztach, pogrzebach.
Do zadań specjalnych należała misja w Zielonej Górze - ratowanie, wręcz reaktywowanie franciszkańskiego dzieła - Festiwalu Piosenki Religijnej „Pokój i dobro”. O. Paweł został wrzucony na głęboką wodę, jedna edycja tego festiwalu pochłaniała ok. 100 tys. zł, przewijało się przezeń kilka tysięcy ludzi. Trzeba było zorganizować sponsorów, sprzęt, zadbać o program, udział gwiazd, imprezy towarzyszące. Były to np. różnego typu konferencje, równolegle prowadzone warsztaty gospel, marsze pokoju i Drogi Krzyżowe ulicami miasta. Koncerty i większość imprez odbywały się w zielonogórskim amfiteatrze, włączało się i uczestniczyło mnóstwo ludzi, co sprawiało, że zajęcie przy festiwalu było absorbujące i wyczerpujące. Tym bardziej, że towarzyszyły temu typowe prace parafialne. - Dobrze wspominam z tamtego okresu wielu ludzi i wiele wydarzeń, ale muszę powiedzieć o pracy w szkole budowlanej - mówi o. Chmura. - Byłem tuż po kursie profilaktycznym, organizowaliśmy więc z młodzieżą pantomimy profilaktyczne, niekiedy bardzo drastyczne. Ci młodzi ludzie z budowlanki mieli ogromną potrzebę wykrzyczenia swoich problemów i w ogóle ekspresji twórczej. Przed Bożym Narodzeniem szkołę zamieniliśmy w stajnię i nawet groźna pani dyrektor wcieliła się w postać Maryi…

Projekt Chęciny

Spotkany na kapitule namiotów o. Piotr Stanisławczyk, kolega ze studiów, namawiał go na Chęciny. Piotr - terapeuta, psycholog, miał wizję stworzenia ośrodka terapeutycznego dla uwikłanych w nałogi, przy tym dość specyficznego, bo po sąsiedzku klauzury. Właśnie w Chęcinach, gdzie stary klasztor i kościół z czasów Kazimierza Wielkiego, ruiny zamku i atmosfera małego miasteczka. Piotr uważał, że to wymarzone miejsce dla leczących rany narkomanów i szerokie możliwości dla terapii, ot choćby przy pracach adaptacyjnych, bo wszystko w opłakanym stanie. Po prostu: eksperyment jedyny w swoim rodzaju i wielkie wyzwanie. Dla o. Pawła - coś zupełnie nowego. - Ja będę od terapii, ty od ekonomii, organizacji - przekonywał Piotr.
I tak rozpoczęła się praca od podstaw w tworzeniu ośrodka, przez który do dzisiaj przewinęły się steki ludzi od Bałtyku po Tatry.
Wspólnotę franciszkańską w Chęcinach stanowiło sześciu braci, dwóch było oddelegowanych do „tej roboty przy ośrodku”: o. Piotr, wtedy gwardian i lider z wizją terapii, i o. Paweł, kierownik ekonomiczno-socjalny. Aby od strony finansów skutecznie monitorować przedsięwzięcie, o. Chmura odbył roczny kurs zorganizowany przez Stowarzyszenie Księgowych w Polsce, co zaowocowało stworzeniem z czasem profesjonalnego pionu administracyjnego, ale póki co należało szukać kierunku działań i stworzyć warunki dla terapii w miejscach szacownych historycznie, aczkolwiek mocno zaniedbanych. Klasztor i kościół sięgają korzeniami w XIV wiek, krużganki w XVI. W miejscu dzisiejszego hostelu z salami do różnych zajęć i terapii był niegdyś dom gwardiana, były i budynki rekolekcyjne, np. dla oazy. Dobrą ideą było, aby sami podopieczni prowadzili adaptację zniszczonych budynków, niemniej potrzebne były ogromne środki. Niczym z nieba spadła sponsorka z USA, potem kolejni dobrodzieje, wciąż realizowali też różne granty i projekty. A podopieczni, choć nie zawsze umiejętnie - szpachlowali, czyścili, malowali.
A dzisiaj? Dzisiaj jest kuchnia z prawdziwego zdarzenia, spełniająca wszelkie standardy, gdzie sami odbywający terapię gotują na co dzień i od święta. Jest sala rekreacyjna, kilka pokoi noclegowych, siłownia, bilard, cymbergaj, kawiarenka internetowa.
Kompleksowy, obecnie wielofunkcyjny obiekt nosi nazwę Franciszkańskie Centrum Profilaktyki Uzależnień; tworzy go kilka podmiotów, z Ośrodkiem „San Damiano”, która to nazwa miło brzmi i cofa czas wstecz, gdy pierwsi bracia ruszyli za Franciszkiem Bernardone. Cel tego wszystkiego? - Pomoc ludziom, to oczywiste, remonty pomieszczeń realizujemy w miarę możliwości. Człowiek się liczy, nie budowle - wyjaśnia o. Paweł.
Taki człowiek siedzi właśnie na skwerze pod wierzbą na dziedzińcu ośrodka. Brzdąka na gitarze, wystawia twarz na październikowe słońce. Spadają złotawe liście. Człowiek się uśmiecha, podnosi oczy na kamienną elewację kazimierzowego kościoła. W tych oczach jest spokój i odnaleziona droga. Czy na niej wytrwa…?
Wielu nie wytrzymuje, wiadomo. Nagle przerywa terapię, nagle znika. 6-8 miesięcy trwa pierwszy etap leczenia, potem jest się domownikiem hostelu. Można już podjąć pracę, ale pozostaje się pod nadzorem. A może ten z gitarą to jeden z grupy Anonimowych Narkomanów albo Anonimowych Alkoholików „Asyż”? Lub wolontariusz, tylu ich przecież pomaga ojcom…
- Pójdzie Ojciec z nami na zamek? Ktoś wkłada głowę przez drzwi, ale szybko się wycofuje. Dzieci ze świetlicy „Promyk dnia” tak łatwo nie dają za wygraną, wieszają się na połach habitu, wdrapują na kolana (w ramach profilaktyki - Stowarzyszenie PADRE Profilaktyka, Aktywne Działanie Rozwój i Edukacja - działające na terenie klasztoru i ściśle pomagające franciszkańskiemu Centrum - prowadzi także tę świetlicę i 2 przedszkola, w Tokarni i w Bolminie).
Od roku o. Paweł jest gwardianem w Chęcinach. Udało mu się zrealizować poważną inwestycję innej natury: odnowienie wnętrza kościoła. Był to remont szczególny, nie tylko ze względu na walory architektoniczne, bowiem kościół franciszkański należy do miejsc najbardziej poranionych w diecezji - zamieniono go w PRL na restaurację, a tam, gdzie prezbiterium - jedzono, pito, tańczono. Sacrum wróciło, z początkiem bieżącego roku bp Kazimierz Ryczan konsekrował nowy ołtarz. Jest już projekt kompleksowej renowacji całości, który pochłonął ponad 500 tys. zł.
O. Paweł przyznaje, że Chęciny to jego dom. Mieszkańcy miasteczka są wdzięczni za „ducha Asyżu” i bogactwo franciszkańskiej posługi. - Franciszek szukał trędowatego, ja też o tym marzyłem i tutaj w Chęcinach w jakimś sensie to odnalazłem. Ale zawsze jestem gotów wyruszyć w drogę…

2009-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

św. Katarzyna ze Sieny - współpatronka Europy

Niedziela Ogólnopolska 18/2000

[ TEMATY ]

św. Katarzyna Sieneńska

Giovanni Battista Tiepolo

Św. Katarzyna ze Sieny

Św. Katarzyna ze Sieny
W latach, w których żyła Katarzyna (1347-80), Europa, zrodzona na gruzach świętego Imperium Rzymskiego, przeżywała okres swej historii pełen mrocznych cieni. Wspólną cechą całego kontynentu był brak pokoju. Instytucje - na których bazowała poprzednio cywilizacja - Kościół i Cesarstwo przeżywały ciężki kryzys. Konsekwencje tego były wszędzie widoczne. Katarzyna nie pozostała obojętna wobec zdarzeń swoich czasów. Angażowała się w pełni, nawet jeśli to wydawało się dziedziną działalności obcą kobiecie doby średniowiecza, w dodatku bardzo młodej i niewykształconej. Życie wewnętrzne Katarzyny, jej żywa wiara, nadzieja i miłość dały jej oczy, aby widzieć, intuicję i inteligencję, aby rozumieć, energię, aby działać. Niepokoiły ją wojny, toczone przez różne państwa europejskie, zarówno te małe, na ziemi włoskiej, jak i inne, większe. Widziała ich przyczynę w osłabieniu wiary chrześcijańskiej i wartości ewangelicznych, zarówno wśród prostych ludzi, jak i wśród panujących. Był nią też brak wierności Kościołowi i wierności samego Kościoła swoim ideałom. Te dwie niewierności występowały wspólnie. Rzeczywiście, Papież, daleko od swojej siedziby rzymskiej - w Awinionie prowadził życie niezgodne z urzędem następcy Piotra; hierarchowie kościelni byli wybierani według kryteriów obcych świętości Kościoła; degradacja rozprzestrzeniała się od najwyższych szczytów na wszystkie poziomy życia. Obserwując to, Katarzyna cierpiała bardzo i oddała do dyspozycji Kościoła wszystko, co miała i czym była... A kiedy przyszła jej godzina, umarła, potwierdzając, że ofiarowuje swoje życie za Kościół. Krótkie lata jej życia były całkowicie poświęcone tej sprawie. Wiele podróżowała. Była obecna wszędzie tam, gdzie odczuwała, że Bóg ją posyła: w Awinionie, aby wzywać do pokoju między Papieżem a zbuntowaną przeciw niemu Florencją i aby być narzędziem Opatrzności i spowodować powrót Papieża do Rzymu; w różnych miastach Toskanii i całych Włoch, gdzie rozszerzała się jej sława i gdzie stale była wzywana jako rozjemczyni, ryzykowała nawet swoim życiem; w Rzymie, gdzie papież Urban VI pragnął zreformować Kościół, a spowodował jeszcze większe zło: schizmę zachodnią. A tam gdzie Katarzyna nie była obecna osobiście, przybywała przez swoich wysłanników i przez swoje listy. Dla tej sienenki Europa była ziemią, gdzie - jak w ogrodzie - Kościół zapuścił swoje korzenie. "W tym ogrodzie żywią się wszyscy wierni chrześcijanie", którzy tam znajdują "przyjemny i smaczny owoc, czyli - słodkiego i dobrego Jezusa, którego Bóg dał świętemu Kościołowi jako Oblubieńca". Dlatego zapraszała chrześcijańskich książąt, aby " wspomóc tę oblubienicę obmytą we krwi Baranka", gdy tymczasem "dręczą ją i zasmucają wszyscy, zarówno chrześcijanie, jak i niewierni" (list nr 145 - do królowej węgierskiej Elżbiety, córki Władysława Łokietka i matki Ludwika Węgierskiego). A ponieważ pisała do kobiety, chciała poruszyć także jej wrażliwość, dodając: "a w takich sytuacjach powinno się okazać miłość". Z tą samą pasją Katarzyna zwracała się do innych głów państw europejskich: do Karola V, króla Francji, do księcia Ludwika Andegaweńskiego, do Ludwika Węgierskiego, króla Węgier i Polski (list 357) i in. Wzywała do zebrania wszystkich sił, aby zwrócić Europie tych czasów duszę chrześcijańską. Do kondotiera Jana Aguto (list 140) pisała: "Wzajemne prześladowanie chrześcijan jest rzeczą wielce okrutną i nie powinniśmy tak dłużej robić. Trzeba natychmiast zaprzestać tej walki i porzucić nawet myśl o niej". Szczególnie gorące są jej listy do papieży. Do Grzegorza XI (list 206) pisała, aby "z pomocą Bożej łaski stał się przyczyną i narzędziem uspokojenia całego świata". Zwracała się do niego słowami pełnymi zapału, wzywając go do powrotu do Rzymu: "Mówię ci, przybywaj, przybywaj, przybywaj i nie czekaj na czas, bo czas na ciebie nie czeka". "Ojcze święty, bądź człowiekiem odważnym, a nie bojaźliwym". "Ja też, biedna nędznica, nie mogę już dłużej czekać. Żyję, a wydaje mi się, że umieram, gdyż straszliwie cierpię na widok wielkiej obrazy Boga". "Przybywaj, gdyż mówię ci, że groźne wilki położą głowy na twoich kolanach jak łagodne baranki". Katarzyna nie miała jeszcze 30 lat, kiedy tak pisała! Powrót Papieża z Awinionu do Rzymu miał oznaczać nowy sposób życia Papieża i jego Kurii, naśladowanie Chrystusa i Piotra, a więc odnowę Kościoła. Czekało też Papieża inne ważne zadanie: "W ogrodzie zaś posadź wonne kwiaty, czyli takich pasterzy i zarządców, którzy są prawdziwymi sługami Jezusa Chrystusa" - pisała. Miał więc "wyrzucić z ogrodu świętego Kościoła cuchnące kwiaty, śmierdzące nieczystością i zgnilizną", czyli usunąć z odpowiedzialnych stanowisk osoby niegodne. Katarzyna całą sobą pragnęła świętości Kościoła. Apelowała do Papieża, aby pojednał kłócących się władców katolickich i skupił ich wokół jednego wspólnego celu, którym miało być użycie wszystkich sił dla upowszechniania wiary i prawdy. Katarzyna pisała do niego: "Ach, jakże cudownie byłoby ujrzeć lud chrześcijański, dający niewiernym sól wiary" (list 218, do Grzegorza XI). Poprawiwszy się, chrześcijanie mieliby ponieść wiarę niewiernym, jak oddział apostołów pod sztandarem świętego krzyża. Umarła, nie osiągnąwszy wiele. Papież Grzegorz XI wrócił do Rzymu, ale po kilku miesiącach zmarł. Jego następca - Urban VI starał się o reformę, ale działał zbyt radykalnie. Jego przeciwnicy zbuntowali się i wybrali antypapieża. Zaczęła się schizma, która trwała wiele lat. Chrześcijanie nadal walczyli między sobą. Katarzyna umarła, podobna wiekiem (33 lata) i pozorną klęską do swego ukrzyżowanego Mistrza.
CZYTAJ DALEJ

Watykan: kard. Parolin będzie przewodniczył konklawe

2025-04-28 10:59

[ TEMATY ]

kard. Pietro Parolin

PAP/EPA/RICCARDO ANTIMIANI

Sekretarz stanu Stolicy Apostolskiej kard. Pietro Parolin, pełniący te obowiązki do śmierci Ojca Świętego 21 kwietnia b.r., będzie przewodniczył obradom konklawe, które wybierze następcę Franciszka. Jest on najstarszym nominacją kardynałem-biskupem uprawnionym do udziału w wyborze papieża.

Kardynał Pietro Parolin, od 15 października 2013 roku do śmierci Franciszka sekretarz stanu Stolicy Apostolskiej, urodził się w Schiavon, w prowincji i diecezji Vicenza w północnych Włoszech jako syn kierownika sklepu z narzędziami i nauczycielki szkoły podstawowej, oboje praktykujących katolików. Kiedy miał zaledwie dziesięć lat, jego ojciec zginął w wypadku samochodowym. W bardzo młodym wieku poczuł powołanie do kapłaństwa i w wieku 14 lat wstąpił do seminarium w Vicenzy. Po święceniach kapłańskich w 1980 r., przełożeni wysłali go na studia prawa kanonicznego na Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie. W tym czasie rozpoczął przygotowanie do pracy w watykańskiej dyplomacji. Po ukończeniu pracy na temat Synodu Biskupów, rozpoczął formalną pracę jako dyplomata w 1986 roku.
CZYTAJ DALEJ

Lista kardynałów uprawnionych do udziału w konklawe

2025-04-29 14:32

[ TEMATY ]

konklawe

Vatican Media

7 maja w Kaplicy Sykstyńskiej w Watykanie zbierze się konklawe, aby wybrać nowego papieża. Uprawnionych do wzięcia udziału w jest 135 kardynałów.

Oto bieżący alfabetyczny wykaz kardynałów elektorów, czyli poniżej 80. roku życia:
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję