Komunizm jakoś trzeba było budować. Wymyślono przodowników pracy, którzy znacznie przekraczali normy pracy. W wyścigowym tempie wznosili domy i wydobywali węgiel, bijąc kolejne rekordy wyrażane w setkach procent normy. Byli stawiani za wzór, ich nazwiska znała cała Polska. Nie byli lubiani przez kolegów: efektem było podnoszenie wymogów dla wszystkich pracowników bez podnoszenia wynagrodzeń za pracę. Musieli równać do przodowników, by ich nazwiska nie znalazły się na liście bumelantów. Autor pisze o Bernardzie Bugdole, Wincentym Pstrowskim, Wiktorze Markiefce, Piotrze Ożańskim i wielu innych – śledząc także ich późniejsze, często smutne losy – nie bez sympatii. Ale sam ruch, wzorowany na sowieckich stachanowcach, uznaje za nieporozumienie.
Pomóż w rozwoju naszego portalu